podsumowanie roku



"Każde doświadczenie, nawet błahe i prozaiczne, może być lekcją, darem,  błogosławieństwem, jeśli odbierzemy je duchowo, nie osobiście."
- Regina Brett


Szósty raz zaczynam pisać pierwsze zdanie dzisiejszego postu. Dzisiaj będzie bardziej prywatnie, bo nie da się zrobić innego podsumowania myśli, które towarzyszyły człowiekowi przez ostatnie 365 dni. Nie da się ująć tego obiektywnie i bez emocji.

To był dobry rok. Jeden z takich, które chowam do szuflady by po latach go wyciągnąć i z uśmiechem wspominać. Nigdy nie mówiłam czegoś takiego i nie robiłam górnolotnych przemyśleń pod koniec grudnia - teraz chyba jednak do tego dojrzałam, a czas, który właśnie upłynął był naprawdę wyjątkowy.

Chciałam trochę to podsumowanie połączyć z tymi wcześniejszymi, kończącymi kolejne pory roku - zastanawiałam się, jak to zgrabnie zrobić i, szczerze mówiąc, nie wymyśliłam. 
Dzisiejsze podsumowanie roczne jest o czymś zupełnie innym. Tamte (jeśli ktoś je pominął to zapraszam oczywiście serdecznie! TU i TU) są pełne wspomnień z wyjazdów i małych wycieczek, opowiadają o miłych spotkaniach, fajnych przedmiotach i dobrym jedzeniu. Dziś piszę bardziej emocjonalnie, chcę zebrać wszystkie myśli i refleksje, które były moimi towarzyszkami przez ostatnie 12 miesięcy.




Przez ten rok wydarzyło się oczywiście bardzo dużo. Było bardzo dużo wartych zapamiętania chwil, miłych dni, pięknych miejsc i dobrych gestów. Takie rzeczy przydarzają się jednak zawsze, nie tylko w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Ten rok był taki ważny tak naprawdę przez jedno drobne wydarzenie, przez jedną minutę, która wpłynęła na całą moją i naszą dalszą historię od teraz do końca życia. Wszystkie inne minuty bledną przy tej jednej, wrześniowej.

14 września, po tym jak zasapana wdrapałam się na Szpiglasowy Wierch, przytuliłam się do skały żeby mnie nie zwiało, Ł♡ zadał mi najważniejsze pytanie na świecie. Mimo zmęczenia i nieudawanego zupełnego zaskoczenia zalała mnie niesamowita fala dobrych emocji. Odpowiedziałam oczywiście twierdząco, choć teraz nie pamiętam już dokładnie, w jaki sposób, a na serdecznym palcu mojej prawej dłoni zamieszkał śliczny delikatny pierścionek z diamentami. W tamtej chwili byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie i oboje zaczęliśmy głośno snuć plany na temat wspólnej starości, która stała się realną wizją, nie tylko ulotnym marzeniem.




Wracając myślami do kolejnych miesięcy tego roku, co chwila czułam w sobie przypływ pozytywnych emocji i zdawałam sobie sprawę, ile dobrych rzeczy mnie spotkało. Na co dzień w pośpiechu się nad tym zupełnie nie zastanawiam, pewnie jak większość. Przeważnie nie doceniam tego, co mnie spotyka, a zamiast się uśmiechać, narzekam na kolejny nudny wykład, spóźniony autobus, pretensje widzów w teatrze, zmęczenie, zimną kawę i brak inspiracji, by napisać referat na zajęcia. 

A przecież śmiało mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem, wokół mnie jest ogrom dobra, który ciągle uczę się zauważać. Podsumowanie nazwałam więc swoją małą listą wdzięczności i wolę każde wydarzenie traktować jako coś mądrego i dobrego:

- właśnie mija 5 lat naszego wspólnego z Ł♡ chodzenia za ręce i trochę więcej lat znajomości. Ktoś powie, że 'to już strasznie długo!' - no może, ale umknęło szybciutko i jest niczym w stosunku do całego przyszłego życia ☺

Ten rok był dla nas łaskawy jeśli chodzi o spory i kłótnie (zwłaszcza dla mnie, bo zawsze takie rzeczy odchorowuję migrenami). Jeśli w tym roku dochodziło do spięć, nawet większych i bardziej łzawych, po których nie miałam ochoty się słowem odezwać, żaliłam się i wątpiłam we wszystko, co dla nas ważne, to jednak zawsze się dobrze kończyło i nie ciągnęło bez końca. Może po prostu się już przez te wszystkie lata 'dotarliśmy', może dojrzeliśmy i nie kłócimy się o pierdoły... 

Spory zawsze będą, tego na pewno nie unikniemy, ale może też znamy się na tyle, że wiemy już, kto jak reaguje w takich sytuacjach i mimowolnie rozwiązujemy dyskusyjne sprawy w łagodniejszy sposób. Nie będę się dziś tu o tym rozpisywać, bo temat relacji to temat rzeka, może na kiedy indziej, a może tylko do prywatnego pamiętnika, a nie internetu?


kwiecień 2013                                                                                  wrzesień 2017


- otaczają mnie cudowni ludzie, na których mogę polegać. Czy na uczelni, czy w pracy, czy w domu - nie ma miejsca, w którym nie miałabym się do kogo odezwać, bo byłaby tam tak nieprzyjemna atmosfera. 

- mam bliskich przyjaciół, do których mogę przyjść i pogadać bez poczucia, że wykorzystuję ich czas. Jestem naprawdę wdzięczna za to, że ich kiedyś w różnych miejscach spotkałam i te znajomości, ze wszystkimi swoimi zakrętami, przerodziły się w coś naprawdę wartościowego. Nie chcę tu teraz każdego imiennie wymieniać, to zostawię w swoich myślach i notatkach.

Przyjaźń jest czymś, czego szukałam długo i nieraz myślałam, że ją mam, a w rzeczywistości było zupełnie odwrotnie. Być może to też kwestia jakiejś dojrzałości, być może po prostu wcześniej nie spotkałam kogoś, kto potrafi być ze mną w stu procentach szczery, kto potrafi wysłuchać nie oceniając mnie przy tym. 




- z przyjemnością chodzę do pracy. Mam wrażenie, że w ogóle pracując w czymś związanym z kulturą nie może być źle, choć wiadomo, że to zawsze zależy od ludzi. Poszłam do niej zupełnie spontanicznie półtora roku temu, teraz cieszę się, że bez problemów do niej wróciłam po wakacjach i nie planuję niczego zmieniać. W tak miłej grupie ludzi, którą tworzymy nie da się pracować bez przyjemności. 

Stworzyliśmy sobie tam naprawdę dobrą atmosferę, dobrze czujemy się w swoim gronie w pracy i poza nią. Wiem, że mam tu osoby, z którymi mogę się nieustannie śmiać, mogę pić kawę i porozmawiać o wszystkim, gdy czuję potrzebę. Rzadko spotyka się tyle dobrych osób w jednym miejscu.



- nigdy nie zastanawiałam się jakoś szczególnie nad znajomościami internetowymi, ani nie byłam chętna do ich nawiązywania. Może to był błąd? Dzięki internetowi poznałam Martę. Zaczęło się od kilku komentarzy na instagramie, potem przerzuciłyśmy się na rozmowy facebookowe, aż w końcu udało nam się spotkać latem w Gdańsku i jesienią we Wrocławiu. Przegadałyśmy poza tym na czacie setki godzin, mamy mnóstwo wspólnych tematów i myślę, że już stworzyłyśmy sobie znajomość na długie lata ☺ Może widywałybyśmy się częściej, gdyby nie to, że dzieli nas ponad 400 km. 




- mam swoją pasję, w której wciąż się rozwijam. W tym roku mój fotograficzny sprzęt nieco się rozbudował. W marcu za oszczędzone pieniądze kupiłam sobie wymarzony jasny obiektyw 50/1.4, którym robię teraz mnóstwo zdjęć i go szczerze uwielbiam. Widzę niesamowitą różnicę w zdjęciach. Widzę, że ten obiektyw wręcz maluje fotografie, genialnie pokazuje światło i tworzy rozmyte tło, na którym tak mi zawsze zależało.

Do tego zrobiłam sobie prezent wakacyjny w postaci Instaxa mini 90. Każde zdjęcie to wielka niewiadoma i bardzo miła pamiątka, która od razu ląduje w ręcznie robionym albumie. Bardzo podobają mi się te mini pocztówki. Z resztą dwa razy o nich pisałam: TU nadmorskie, TU górskie.

- założyłam tego bloga!

Poza tym Agnieszka zaprosiła mnie i jeszcze kilka osób do swojego projektu bloga o szeroko pojętej sztuce. Strona niedawno w pełni ruszyła i od grudnia, raz w miesiącu będzie się na niej pojawiał mój tekst. Blog nazywa się BLOK NISZOWY i serdecznie na niego zapraszam w imieniu Agnieszki (+ facebook bloku).

- wciąż lubię swoje studia. Wybrałam je pod wpływem impulsu i trochę na przekór temu, że po mat-fizie idzie się na politechnikę. Ja tego nie chciałam, chciałam zrobić coś zupełnie innego i trafiłam na tą moją historię sztuki. Kto by pomyślał, ja i historia?! 

Ano ja i historia okazałyśmy się sobie nie takie straszne. Patrząc na przestrzeni kolejnych semestrów widzę, jak szybko i jak dużo nowych rzeczy mogę się nauczyć, jak dużo poznaję i zapamiętuję. Kiedyś nie miałabym o tym pojęcia, teraz większość jest dla mnie oczywistością. 

Połowa mojego domu jest matematykami, więc nie mam bladego pojęcia o czym toczą się rozmowy i zacięte dyskusje. Nie czuję się jednak przez to gorsza, bo sama wiem, że mam wiedzę, którą mogę się podzielić, a nawet może kogoś zaskoczyć. No i dzięki moim studiom poznałam wspaniałe dziewczyny, które śmiało teraz mogę nazwać przyjaciółmi w pełnym tego słowa znaczeniu. 




- zobaczyłam bardzo dużo ładnych miejsc. Wyjątkowo dużo i wszystkie polskie, nie byłam w tym roku ani razu za granicą. Część miejsc odwiedziłam dzięki corocznym objazdom zabytkoznawczym na naszych studiach, część sama z siebie. Muszę szczerze przyznać, że wszystkie te tegoroczne mniejsze i większe wyjazdy były udane.

Wiosną zawitaliśmy kilka razy w Karkonosze. Za każdym razem gdy planowaliśmy jednodniowe wycieczki, padało akurat na te góry, bo dojazd pociągiem mamy idealny. Za każdym razem szlak na Szrenicę prezentował się inaczej, za każdym razem spotykaliśmy śnieg i słońce. Za każdym razem okazywało się, że to idealne miejsce, na prawdziwe góry w ciągu jednego dnia - takie z rozległymi panoramami i szlakami, które trochę czuje się w nogach.




Po raz pierwszy odwiedziłam wschodnią Polskę. Dzięki majowemu objazdowi i lipcowemu obozowi na studiach zobaczyłam naprawdę dużo, do tego w przemiłym towarzystwie! W maju zwiedziliśmy mnóstwo niedużych miejscowości, poznając te rejony niejako od wewnątrz. Takie 'objazdy zabytkoznawcze' mamy co roku na historii sztuki i śmiało przyznaję, że tegoroczny wyjazd był dużo lepszy od tego pierwszorocznego.

Maj jest pięknym miesiącem, a jeśli spędzam go w towarzystwie przyjaciół między zielonymi polami, drewnianymi domami i bocianami latającymi gdzieś ponad tym wszystkim, nie może być źle. Sama bym się pewnie nie wybrała na Podlasie, tym bardziej cieszę się, że w tym roku byliśmy akurat tam.

Tak samo cieszę się, że nasz obowiązkowy na drugim roku studiów obóz mieliśmy akurat w Lublinie. Nigdy nie wiadomo, na jakie miasto padnie i gdzie będziemy musieli spędzić dwa tygodnie wakacji. W Lublinie nigdy wcześniej nie byłam, a dzięki pełnym dwóm tygodniom mogłam, mogłyśmy (bo przecież nie byłam tam sama!) poznać dokładnie to miasto, przespacerować się po nim bez pośpiechu i chociaż trochę poznać jego klimat, zupełnie inny od tego wrocławskiego. Z resztą, posty o Lublinie są pierwszymi na blogu i są po kolei TU, TU i TU.




O wakacjach nad morzem napisałam TU i TU. To były tak naprawdę dwa tygodnie zupełnego resetu i czerpania inspiracji ze wszystkiego, co wokół. Dwa tygodnie słońca i zapachu słonego wiatru, który uwielbiam, co roku na niego czekam. Dopiero gdy jestem nad morzem, mówię, że w pełni mam wakacje - w domu nigdy nie wypocznę tak, jak tam.

Wrześniowe Tatry (TU) stały się najważniejszym wyjazdem całego roku i może nie będę już o nich pisać, żeby się znów nie powtarzać. To były piękne dni, słoneczne i wypełnione skalistymi, górskimi krajobrazami. Poznaliśmy kolejne szlaki, bardziej strome, skaliste i z łańcuchami, byliśmy najwyżej w swoim życiu (2173 m. n.p.m.), weszliśmy do jaskini i dotarliśmy nad Morskie Oko, najsławniejsze jezioro w Polsce. 

Pokochałam góry już dawno, teraz tym bardziej będzie to miłość wierna, stała i nieskończona. Zachwycam się nimi i wciąż będę, co roku będę poznawać nowe szlaki i przekraczać własne bariery wspinając się na kolejne szczyty i podziwiając z nich kolejne tatrzańskie panoramy.






- staram się dostrzegać piękno w drobnych, codziennych gestach i czynnościach. Wciąż uczę się życzliwości i uczynności. Chcę wyciągać do drugiego człowieka pomocną dłoń i witać go zawsze z uśmiechem. Nie chcę ukrywać swojej wrażliwości, emocjonalności i poczucia dobra w sercu. 

Oczywiście nie mówię sobie tego od rana do wieczora przy każdym ruchu, chciałabym, żeby takie rzeczy i emocje wypływały ze mnie naturalnie. Wierzę, że mogę być lepszą wersją samej siebie, ze względu na drugiego człowieka. Wierzę, że chociaż trochę mi to w tym roku wyszło, choć nie mnie to oceniać.

- w moje ręce wpadło sporo dobrych książek i tekstów, z których mogłam dużo wyciągnąć. Z niektórych wypisałam całe strony cytatów, które wklejam do pamiętnika i stają się moimi mądrościami.



POSTANOWIENIA I PLANY NOWOROCZNE?

Nowy Rok zacznie się dla nas na Górze św. Anny, gdzie jedziemy trochę sentymentalnie - w poprzednich latach kilkakrotnie spędzaliśmy już tam Sylwestra. A zaraz potem jedziemy odwiedzić ukochane Tatry, pierwszy raz w zimowej szacie - odliczam godziny i przebieram nóżkami!

Takim bardziej materialnym postanowieniem, które właściwie nie jest postanowieniem tylko celem do zrealizowania jest przede wszystkim organizacja ślubno-weselna. Mamy na to cały pełny rok i jeszcze trochę, więc na szczęście nie robimy jeszcze wszystkiego na ostatnią chwilę. Niemniej stopniowo wszystko będziemy planować i załatwiać.

Postanowieniem pod kątem rozwoju jest oczywiście moja dalsza droga z fotografią. Wciąż czerpię ogromną przyjemność z zatrzymywania w kadrach ulotnych momentów lub uśmiechniętych twarzy. Być może przyszły rok też będzie tym, w którym rozpracuję trochę bardziej programy do obróbki, bo szczerze mówiąc, przez photoshopem skutecznie się bronię mówiąc, że wszystkie te komputerowe rzeczy są dla mnie zbyt skomplikowane - być może w końcu czas to trochę zmienić.

Chętnie też wciąż będę się umawiać na mniej-więcej profesjonalne sesje zdjęciowe, takie jak ta z Małgosią, którą zrobiłyśmy pod koniec października. Jeśli ktoś ma ochotę się ze mną w tych celach spotkać to zapraszam, jestem miła i nie zdzieram z ludzi wszystkich ich oszczędności 😉 Jeśli ktoś chce się spotkać bez konkretnego celu to też zapraszam!

Takim postanowieniem bardziej wewnętrznym jest wszystko to, co do tej pory. Nie chcę stawiać sobie górnolotnych celów, chcę być sobą. Sobą w tej dobrej wersji, w tej pełnej empatii, szacunku i zrozumienia. Z mądrym sercem otwartym na drugiego człowieka, pomocnym i uśmiechniętym, ale nigdy nie naiwnym. Z takim Bożym sercem w ludzkiej postaci i taką miłością, której życzyłam na Boże Narodzenie (TU).

Mam jeszcze kilka drobniutkich postanowień, w stylu dbania o włosy, chodzenia w sukienkach i przeczytania kilku książek, ale  o tym może nie będę się już rozpisywać. Nie są to tak istotne sprawy ☺


A jak wyglądają wasze podsumowania i plany? Ile macie powodów do wdzięczności za ostatnie 12 miesięcy?



_____



następny post                                                                                                            poprzedni post



Komentarze

  1. Cześć, na Twojego bloga trafiłam przez grupę 365 dni w spódnicy i od razu przepadłam. Właściwie zaczęło się od instagrama, ponieważ też interesuję się fotografią. Twoje zdjęcia mają w sobie "to coś", taki urok, który przyciąga wzrok. Zawsze marzyłam o założeniu bloga, gdzie będę wstawiła zdjęcia, ale na razie nie mam odwagi, czasami tylko wrzucam coś na instagrama.
    Sama nie robiłam jeszcze podsumowania roku, ale myślę, że będzie wyglądało podobnie jak Twoje. Bardzo dużo pięknych rzeczy wydarzyło się w tym czasie, przyjaźnie się zacieśniły, spełniło się trochę moich marzeń, poszerzyły się moje granice, możliwości. Śmiało mogę uznać 2017 rok za udany. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć :) bardzo mi miło i dziękuję za wszystkie te dobre słowa! Ujawnij się mi na instagramie, chętnie zobaczę twój profil i cię poznam. A co do bloga to nie ma się czego bać, założyłam go przede wszystkim dla siebie z potrzeby pisania i łączenia tego ze zdjęciami, które pojawiają się tu i tam bez ładu i składu. Jeśli ktoś tu zajrzy to się cieszę bardzo, ale to trochę takie drugorzędne.

      Usuń
    2. Chyba trochę boję się opinii znajomych, tzn. wiem, że nikt nie powiedziałby nic złego, ale chyba potrzebuję czasu, aby pokazać im co piszę (czasami piszę opowiadania itp., ale niechętnie pokazuje to komukolwiek). W sumie teraz pomyślałam, że to dość dziwne, ponieważ z rozmową i dzieleniem się swoimi przemyśleniami na żywo nie mam większego problemu, ale internet zawsze mnie onieśmiela, choć powinno być na odwrót. Ujawnię się może za jakiś czas :).

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty