obóz w Lublinie - part I




W planie drugiego roku historii sztuki zawsze jest dwutygodniowy obóz inwentaryzatorski, trochę zamiast praktyk. Co roku trwa dwa tygodnie, zwykle są to dwa pierwsze tygodnie lipca. W tym roku celem obozu był Lublin. 

Przez te dwa tygodnie działo się bardzo wiele, wciąż moje myśli i wspomnienia są dość chaotyczne i nieposkładane, staram się je jakoś uporządkować. Bardzo się cieszę, że byliśmy akurat tam, bo zupełnie nie znam tamtej strony kraju. Z Wrocławia do Lublina jechałyśmy pociągiem z przesiadką ponad 8 godzin, gdyby nie obóz na pewno bym się tam nie wybrała. A szkoda.


W ciągu tych dwóch tygodni tylko jeden dzień mieliśmy zupełnie wolny. Codziennie spotykaliśmy się wszyscy z wykładowcami gdzieś w centrum miasta, gdzie, najczęściej w parach, dostawaliśmy kolejne obiekty do opisu. Codziennie oddawaliśmy kolejną pracę lub poprawialiśmy poprzednią. Brzmi to dość strasznie, takie opinie słyszałyśmy też przed wyjazdem. Jak się okazało, nie było jednak tak źle i były to bardzo udane dwa tygodnie wakacji mimo codziennych zadań.



Żeby zebrać wszystko w całość chyba najprościej będzie opowiedzieć po kolei o wszystkich dniach wyjazdu. I tak pierwszego dnia przedmiotem mojego i Martyny opisu (przyjaciółka i współlokatorka pokoju w akademiku, gdzie mieszkaliśmy przez te dwa tygodnie) był lubliński ratusz. Przed południem miałyśmy wszyscy wyznaczone zadania, więc po dokładnym obejrzeniu, sfotografowaniu go i po zrobieniu notatek przeszłyśmy się po raz pierwszy spokojnie po starówce, wstąpiłyśmy na dobrą pizzę i spacerem wróciłyśmy do akademików. 

Razem z koleżankami z sąsiedniego pokoju codziennie chodziłyśmy wszędzie pieszo choć reszta grupy jeździła do centrum autobusem. My wolałyśmy po drodze zwiedzać miasto, nie spieszyć się i do tego oszczędzić na biletach. Codzienny poranny półgodzinny spacer dobrze nam robił. Wracając zachodziłyśmy do sklepu po najpotrzebniejsze rzeczy lub, na straganie u pewnej staruszki, kupowałyśmy owoce, które podjadałyśmy potem pisząc nasze opisy.




Następnego dnia spotkaliśmy się wszyscy w kościele oo. Dominikanów. Tam czekały nas kolejne prace. Tym razem to nie były opisy, a analizy ikonologiczne. Nam do odszyfrowania przypadły dominikańskie stalle w Kaplicy Relikwii Krzyża Świętego. Inne grupy miały do analizy obrazy, dekoracje stiukowe i fresk na kopule kaplicy. 







Codziennie przechodziłyśmy przez Plac Litewski, który cały czas się zmieniał, cały czas był jakby w ruchu. Rano witał nas prawie pusty, potem w ciągu dnia kręciło się po nim coraz więcej ludzi, przewijały się wycieczki, ludzie spieszący się w każdą stronę i my. Wieczorem fontanny na placu zaczynały świecić, wieczorem życie tam zaczynało swój nocny luźny tryb, wieczorem ludzie chodzili wolniej, śmiali się i szli w kierunku którejś z knajpek na Starym Mieście.



Wieczorami zazwyczaj siadałyśmy w jednym z pokoi, włączałyśmy bajki (obejrzałyśmy między innymi trzy części Minionków) lub śmieszne filmy na youtubie, piłyśmy cydr albo herbatę i nic więcej nie było nam potrzebne. W końcu miałyśmy czas nie myśleć o nauce, o zajęciach, mogłyśmy śmiać się do woli i rozmawiać o wszystkim. 

No dobra - nie zawsze siedziałyśmy razem, bo raz Agnieszka postanowiła doszorować akademicką łazienkę. Poszło jej całkiem dobrze!




Dzięki temu, że chodziłyśmy pieszo i same sobie gotowałyśmy obiady, oszczędzałyśmy sporo pieniędzy. Chodziłyśmy na dobre lody, bubble tea (pierwszy raz piłam coś takiego!) i na pyszną kawę w kawiarni na rynku. Zwiedzałyśmy też trochę dodatkowo poza grupą, tak na przykład w czwartek poszłyśmy do muzeum w podziemiach jednej z kamienic.





Nieraz zahaczałyśmy o księgarnie. Chyba z żadnej nie wyszłam bez nowej książki, dobrze, że udało mi się je zapakować jakoś do walizki na koniec wyjazdu! O książkach mogłabym mówić dużo, lubię je kupować, czytać w wolnych chwilach, po prostu oglądać i trzymać w rękach. Lubię je dostawać i prezentować innym, nieraz bez okazji. 

Codziennie przechodziłyśmy też koło Centrum Spotkania Kultur. Jednogłośnie stwierdziłyśmy, że pomysł integracji budynku z przestrzenią miejską jest świetny. Niestety to chyba trochę skręcenie "zawodowe", ale coraz częściej oceniamy i krytykujemy budynki - ten jednak nie otrzymał od nas negatywnych opinii.





Jestem zakochana w zachodach słońca. Nie mogłam nie pójść do koleżanek na ostatnie piętro akademika żeby uchwycić ich codzienny widok z okna. My na pierwszym nie miałyśmy takich przestrzeni (chociaż miałyśmy wiele innych zalet). 





W piątek Martyna miała urodziny. Mogłyśmy je świętować przed 24 godziny, od północy, gdy udało nam się zrobić jej niespodziankę i zaskoczyć ją "tortem", który Agnieszka z Hanią zrobiły w tajemnicy. 




Rano całą grupą zwiedzaliśmy katedrę i poprawialiśmy opisy. Nie zajęło nam to wiele czasu. Wieczorem wybrałyśmy się na Stare Miasto dalej świętować urodziny i poznać Lublin w innym niż dzienne świetle. Poszłyśmy na drinki do Domu Złotnika, a potem spacerowałyśmy po Rynku nie zważając na to, że trochę pada. Trafiłyśmy też na festiwal Innych Brzmień na placu pod zamkiem, więc Martyna jako dodatkowy urodzinowy prezent dostała koncert ;)






Sobota była dniem, w którym naszym zadaniem był opis i rysunek planu kościoła. Wtedy też poznałyśmy kościół pw. Nawrócenia Świętego Pawła, w którym miałyśmy się jeszcze nieraz pojawić. Przerysowałyśmy dokładnie każde sklepienie - a w każdym przęśle było inne, a notatki robiłyśmy siedząc przy ołtarzu świętego Walentego.







Na tym dzisiaj zakończę moją wycieczkę po Lublinie, bo i tak jest już bardzo długa. Lublin to bardzo ładne miasto, inne niż Wrocław, to widać gołym okiem choćby po architekturze. Cieszę się, że mogłam spędzić w nim trochę dłuższy okres by spokojnie je poznać. Zazwyczaj historyczno-sztuczne wyjazdy to objazdówki, w których widzimy bardzo dużo, ale krótko i nie jesteśmy w stanie dokładnie czegoś odkryć. 

Co w Lublinie mi się nie podobało? Kierowcy! Nigdy nie wiedziałam, czy już mogę wejść na przejście dla pieszych, czy zaraz znowu ktoś może będzie chciał mnie przejechać. We Wrocławiu to naturalne, że większość kierowców przepuszcza pieszych - tu bałyśmy się iść wszędzie gdzie nie było świateł, tylko pasy. 

Mam nadzieję, że nie zanudziłam was, czytelników tak długą opowieścią ;)

_____



następny post                                                                                                        poprzedni post


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty