obóz w Lublinie - part III


Dziś zakończę moje historie z obozu w Lublinie (odsyłam do poprzednich postów: I i II). Nie planowałam tego, ale, gdy teraz na to patrzę, zauważyłam, że zrobił się bardzo ładny podział. Za pierwszym razem opowiadałam o pierwszym tygodniu, teraz chcę mówić o drugim; niedziela pojawiła się jako dodatkowy dzień pomiędzy.


Drugi tydzień był podobny do pierwszego. Przed południem dostawaliśmy kolejne zadania lub poprawialiśmy poprzednie. I tak w poniedziałek szybko zabrałyśmy się za drobne korekty jednego z opisów. Oczywiście zajrzałyśmy też do ulubionej kawiarni na rynku. Tym razem zdecydowałam się na arbuzową lemoniadę i był to strzał w dziesiątkę! Muszę sobie zrobić taką samą w domu.



Wtorek był przeznaczony na opis wyposażenia kościelnego w znanym już wcześniej kościele pw. Nawrócenia Świętego Pawła. Nam przypadł rokokowy ołtarz św. Walentego. Obejrzałyśmy go dokładnie, zrobiłyśmy zdjęcia detali i wynotowałyśmy wszystko co nam przychodziło do głowy. Tym razem wszyscy pracowaliśmy w tym samym kościele, więc mogliśmy na miejscu wymieniać się uwagami i wzajemnie sobie pomagać by rozwiać wszelkie wątpliwości.



Ciekawe rzeczy znalazłyśmy na odwrocie dostawionego w późniejszym okresie obrazu. Niestety nie udało nam się określić z jakiego okresu to pochodziło, ale była tam kartka z modlitwą dziękczynną do św. Judy Tadeusza (to on był na obrazie) napisaną po polsku.




Środa czekała na nas z najtrudniejszym zadaniem wyjazdu. Zmagałyśmy się z nim w czwórkę i była to najpóźniej oddana praca ze wszystkich. Chodziło o "rozwarstwienie" bryły kościoła czyli o określenie, co-kiedy-dlaczego przebudowano, dobudowano, zburzono albo zmieniono. Na pierwszy rzut oka oczywiście nie było widać nic, dopiero bo dokładnej analizie i dłuugich opowieściach jednego z naszych wykładowców zaczęło nam się coś powoli układać.




Poniższe zdjęcie zrobiłam z wieży i jest trochę sentymentalne i symboliczne. Lubiłyśmy kościół, w którym wcześniej pracowałyśmy, a teraz byłyśmy skazane na inny. Tylko z małego okienka wieży mogłyśmy patrzeć na naszego starego znajomego ;)



Wróciłyśmy do akademika, szybko zrobiłyśmy obiad (tu akurat ryż i kurczak w sosie słodko-kwaśnym jako przykład tego, co jadałyśmy) i siadłyśmy do ciężkiej pracy. Skończyłyśmy bardzo późnym wieczorem.



Czwartek nas zaskoczył załamaniem pogody. Mieliśmy się spotkać pod zamkiem, więc, tradycyjnie, wyszłyśmy 40 minut szybciej, żeby dotrzeć na miejsce pieszo. Ledwo wyszłyśmy, tak zaczęło lać, że nim byłyśmy w połowie drogi, miałyśmy przemoczone prawie wszystko, włącznie z kurtkami. W zamku byłyśmy pierwsze, chciałyśmy się schować i chociaż trochę zagrzać w holu muzeum, ale (tu skarga na muzeum) musiałyśmy natychmiast wyjść, bo co prawda hol i księgarnia były już otwarte, ale samo muzeum do zwiedzania udostępniali dopiero za godzinę. Zziębnięte czekałyśmy więc na całą grupę, na szczęście nie trwało to długo.

Najpierw weszliśmy na wieżę, gdzie przewodnik zaczął pierwszą część opowieści. Pierwsza ulewa właśnie minęła, ale już zanosiło się na kolejną. Do tego strasznie wiało, więc chcieliśmy jak najszybciej stamtąd zejść.




Zanim dotarliśmy na dół, znowu zaczęło padać. Próbowaliśmy schować się przed zimnem w muzeum, które w końcu otworzyli. Odwiedziliśmy najważniejszy zabytek Lublina, Kaplicę Trójcy Świętej, całą wypełnioną freskami jeszcze z XIV wieku. To był raj dla tych, którzy najbardziej lubią średniowieczną sztukę.



Po szybkiej poprawie prac o ołtarzach, w końcu wróciłyśmy przemarznięte i mokre do akademików. Tam założyłyśmy grube skarpety i zrobiłyśmy dobry ciepły obiad (ryż, kurczak, pieczarki, cebula i groszek - tak zazwyczaj wyglądały nasze obiady, zmieniały się pojedyncze składniki). A potem do końca dnia siedziałyśmy w ciepłych pokojach i czytałyśmy książki.



Piątek był naszym ostatnim dniem. Nie musiałyśmy już nic poprawiać, tym razem tylko omawialiśmy i podsumowaliśmy wszystkie zadania. Popołudniu wstępnie się spakowałyśmy i postanowiłyśmy pójść ostatni raz przejść się po mieście. Wieczorem poszłyśmy napić się dobrego włoskiego wina do jednej z knajpek na rynku.


Jak zwykle bez pośpiechu spacerowałyśmy po rynku. Właśnie powoli zaczynał zapadać zmrok, bo słońce zachodziło gdzieś daleko za budynkami. Osobiście, jako miłośniczka zachodów słońca, bardzo lubię tą porę dnia. Wszystko staje się jakby miększe, bardziej stonowane i lekko szare, a jednak wciąż ciepłe i bardzo przyjemne. To taka idealna pora na wszystkie spacery.








Przechodziłyśmy też przez wspominany już kiedyś przeze mnie Plac Litewski. 




I tu kończy się moja opowieść obozowa. To były bardzo przyjemne dwa tygodnie, naprawdę wakacyjne. Do tego termin - co roku dwa pierwsze tygodnie lipca, tuż po męczącej jak zawsze sesji, są akurat. Jeszcze nie zdążyłyśmy się wybić z rytmu nauki i się rozleniwić, ale już możemy odpoczywać od tradycyjnego siedzenia w książkach i wkuwania.

Poza tym, chyba większość się ze mną tu zgodzi, czas spędzony w miłym gronie zawsze jest czymś dobrym. Zarówno cały nasz rocznik, jak i nasza mniejsza grupka, jesteśmy bardzo zgrani, lubimy się, nie dogryzamy i nie robimy specjalnie sobie na złość. Te dwa tygodnie były przyjemnością.

Nieprzyjemny okazał się tylko powrót do Wrocławia. Nie będę już wchodzić w szczegóły może, ale muszę niestety wspomnieć o bardzo niemiłych pasażerach w pociągu. Osiem godzin podróży w 8-osobowych wypełnionych po brzegi przedziałach były męczące, a ludzie dookoła w ogóle nie ułatwiali sprawy. Spotkałyśmy się z wrogością, a nawet agresją ze strony pewnej pani, która skutecznie popsuła nam humory i tym samym zatruła prawie całą drogę powrotną.

_____

instagram | facebook


następny post                                                                                                     poprzedni post


Komentarze

  1. Wyczuwam materiał na kolejny wpis (historia powrotu), ale pewnie by była bez zdjęć :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani nie była w stanie zrozumieć, że "miejscówka" jest ruchoma i jeśli ona ma nr 25, a ja mam na przykład 35 to może usiąść na moim, a ja na jej miejscu bez konsekwencji. W połowie drogi musiałyśmy się tarabanić przez cały wagon z walizkami, bo ona (jedna z małą torbą!) musiała akurat TAM usiąść. Przy okazji oczywiście dowiedziałyśmy się, że jesteśmy głupie, bezczelne, że nie umiemy jeździć pociągami i jeszcze parę epitetów wykrzyczanych na cały pociąg ;)

      Usuń
  2. Będziesz to bardzo miło wspominać za kilka lat ;) Całe te obozy na studiach ;) Studia warte studiowania ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3 tygodniowe objazdy w kolejnych 3 latach licencjatu (magisterka niestety tego nie feruje) no i ten jeden obóz po drugim roku. Polecam :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty