o trochę mniej oczywistych miejscach w Krakowie


Ile razy jestem w Krakowie, staram się zajść do miejsc, w których mnie jeszcze nie było. Klasyki każdy z nas już zna bardzo dobrze, w katedrze i na zamku byliśmy wielokrotnie. Po kolei odwiedzamy muzea (i nie tylko), do których w pierwszej kolejności byśmy nie dotarli. I czasem okazuje się, że te drugorzędne miejsca są dużo lepsze od tych najbardziej popularnych, są bardziej autentyczne, nieprzerysowane. 


I tak, tworząc tradycję dziewczyńskiego wypadu do Krakowa po zakończonej sesji, odwiedziłyśmy razem to miasto po raz kolejny. Wawel obeszłyśmy szerokim łukiem, na starówkę początkowo miałyśmy zupełnie nie wchodzić, bo plan był nastawiony na coś zupełnie innego. 

Opowiem o nim za sekundkę, ale już tutaj chciałabym napisać, że wszystko, co widziałyśmy bardzo nam się podobało i że warto szukać nieoczywistości, wyszukiwać małe muzea, najróżniejsze wystawy początkowo nie całkiem wpasowujące się w wasze gusta oraz zaglądać od czasu do czasu w miejsca, które mija się po drodze. Mam nadzieję, że nasz przykład posłuży potem komuś, kto będzie planował pobyt w Krakowie i dzięki temu tekstowi trafi nie tylko na Floriańską i pod kościół Mariacki. 


Po pierwsze - oddział Muzeum Narodowego w Pałacu bpa Erazma Ciołka. Oddział MN bez tłumu ludzi, który jest w Sukiennicach, z większym przekrojem polskiej sztuki, bo od średniowiecza do baroku (a więc jeśli ktoś chciałby iść chronologicznie, niech najpierw zajrzy tu, a potem do Sukiennic, nigdy odwrotnie). 

Klimat muzeum absolutnie mnie zauroczył. Nie ma tu wielkich sal, otwartych przestrzeni i zimna, obiekty są ciasno ustawione jedne obok drugich. Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że "obcuje się ze sztuką" - otacza nas z każdej strony i każdy z obiektów jest warty chwili uwagi. Nie znajdzie się tu trzeciorzędnych obrazków nic nie wnoszących do kulturowego dziedzictwa, wręcz przeciwnie (tu uruchomił się nasz zmysł historyczno-sztuczny). Wszechobecne drewno i ciepłe kolory dodały ekspozycji przytulności i spokoju, absolutnie nie ma się ochoty stąd wychodzić.

Dodatkowo, poza stałą ekspozycją trafiłyśmy na wystawę poświęconą wschodniochrześcijańskim ikonom, sztuce nie do końca nam znanej. Jakoś wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że ikony to nie tylko malowane Madonny z Dzieciątkiem na złotym tle, ale też całe wielkie przedstawienia historii malowanych w przeróżny sposób!







Po drugie - Kazimierz i Synagoga Tempel. Spacer uliczkami Kazimierza zawsze ma swój klimat, za każdym razem inny. Teraz było szaro i zimno, wąskie uliczki i chodniki ciasno zastawione samochodami. Wyobrażam sobie, że latem pełno jest tu turystów siedzących w restauracyjnych ogródkach oświetlonych sznurami żarówek.

Niezależnie od pory roku wyraźnie tu czuć, że jest to inna część miasta, inny rodzaj zabytkowych kamienic i ludzi, którzy kiedyś tu mieszkali. Szybko można wyobrazić sobie ich kulturę i codzienne życie. Szczególnie, gdy na każdym kroku trafiamy na stare synagogi i na symbole będące echem żydowskiej kultury.

Co do samych synagog - na Kazimierzu mamy ich kilka i myślę, że warto wejść do chociaż jednej z nich. Każda jest inna, w każdej można bliżej poznać fragmenty żydowskiej kultury, wciąż tak mało znanej, trochę zapomnianej. My byłyśmy pod Starą Synagogą oraz w Synagodze Tempel, która z zewnątrz nie wygląda na taką, która kryje tak piękne wnętrze. Dobrze, że można wejść i to zobaczyć na własne oczy!









Po trzecie - MOCAK Muzeum Sztuki Współczesnej. Kontrast między muzeum w Pałacu bpa Ciołka i Mocakiem jest ogromny i jednocześnie niesamowicie interesujący. Tam były klasyczne wystawy sztuki dawnej umieszczone w wąskich salach kamienicy, a tu w ogromnych białych przestrzeniach znajdują się maksymalnie aktualne obiekty wystaw czasowych i stałych. I jak generalnie współczesna sztuka nie robi na mnie większego wrażenia i mam wobec niej krytyczną opinię, tak tu muzeum w całości oraz pod kątem poszczególnych obiektów naprawdę mi się podobało i szczerze je polecam. Może to zdanie zachęci kogoś do zajrzenia tutaj ☺️

Sztuka współczesna ma to do siebie, że oddziałuje na emocje, porusza aktualne problemy i nie jest oczywista. Podoba mi się w niej indywidualizm, niejednoznaczność i różnorodność, ale bardzo nie lubię tego, że często jest niesmaczna lub wręcz obrzydza tam, gdzie jest to zbędne, przecież mamy dużo więcej problemów i emocji do pokazania, nie tylko te (ktoś się może nie zgodzić, to moja subiektywna i baaardzo skrótowa opinia).

Tu w Mocaku zarówno wystawy czasowe oraz ekspozycja stała były dobrane naprawdę dobrze, wszystko miało swój krótki acz wyczerpujący opis, niektóre rzeczy były prześliczne, inne w dobrym guście poruszały konkretne zagadnienia. Niektóre obiekty przyciągały wzrok od początku, przy innych zatrzymywałam się przez przypadek i za każdym razem nie znajdywałam w nich tego, czego nie lubię. A wystawy czasowe były inne niż te, które widziałam do tej pory (główki Marksa w przeróżnych kombinacjach i grająco-świecący turecki dywan są super! 😃).










Po czwarte - spacer przez rynek po zachodzie słońca. I choć ten post ma być o nie całkiem oczywistych miejscach, a Rynek się do nich nie zalicza, to też bym go tutaj zawarła. Bo po całym dniu rozwijania się kulturalnego i historycznego można zahaczyć o to najbardziej tradycyjne miejsce na turystycznej mapie Krakowa. Można się kolejny raz przejść Floriańską wśród tłumu, można kolejny raz sfotografować wieże Kościoła Mariackiego i Sukiennice, kupić kolejne pocztówki (szukałyśmy ładnych zakładek, ale Kraków jest jakiś mało czytelniczy) i napić się kawy, czy to w którejś z kawiarni czy w kubku na wynos.

A potem można pobiec na pociąg powrotny i zacząć zastanawiać się, co odwiedzić będąc w Krakowie kolejnym razem...





_____



następny post                                                                                                                  poprzedni post



Komentarze

Popularne posty