podsumowanie zimy


Zima zakończyła kolejny rok i przyniosła nowy, a w nim nadzieję. Zaczęły się miesiące przynoszące nowe emocje, nowe myśli i nowe postanowienia. Zaczął się rok oznaczający wiele zmian, rozpoczynający nową drogę, już pojawiło się wiele uśmiechu i spokoju w sercu, którego brakowało. Obawy i niepewności będą zawsze, ale tej zimy w końcu nie zdeterminowały codzienności - dobre i złe emocje zaczęły współgrać, już się nie wykluczają. 

POZA DOMEM

Zima zaczęła się i skończyła spotkaniem z zaśnieżonymi górami bez tłumów turystów (w obu przypadkach pogoda nam nie dopisała, ale i tak było pięknie). W grudniu zawitaliśmy kolejny raz pod Giewont (relacja TU). Byliśmy przed zimowym sezonem, stoki narciarskie jeszcze nie działały na pełnych obrotach, grube warstwy śniegu dopiero się usypywały, turystów na szlakach było jak na lekarstwo. Nawet na drodze do MOKa były pustki, na całej trasie spotkaliśmy dosłownie kilka osób, a na parkingu w Palenicy stały dwa samochody i jeden smutny busik. 

To był dobry czas. Bardzo potrzebny do spojrzenia na wszystkie przyziemne sprawy z dystansu, na odetchnięcie świeżym powietrzem i poukładanie w głowie pewnych priorytetów. Po raz kolejny utwierdziłam się w myśli, że to w górach, w lesie na szlakach jest mój azyl i to tam potrzebuję czasami uciec. 







Styczeń zawsze przebiega pod hasłem końca semestru, pisania prac zaliczeniowych i uczenia się do kolokwiów czy egzaminów. W tym roku nie było najgorzej jeśli chodzi o trudność, sesję zakończyła się dla nas dość szybko i już na początku lutego mogłyśmy zrealizować nasz dziewczyński wyjazd historyczno-sztuczno-krajoznawczo-rozrywkowy ☺️. Znów odwiedziłyśmy zimowy Kraków (relacja TU), zwiedziłyśmy kolejne muzea i zakamarki miasta, których jeszcze nie znałyśmy. 

Za każdym razem jest to bardzo miły, uśmiechnięty dzień i mocno wierzę, że jego tradycja będzie kontynuowana w kolejnych latach i po zakończeniu studiów. Który swoją drogą już niedaleko, a przecież dopiero zaczynałyśmy...






Koniec sezonu (chyba, że jeszcze gdzieś mnie poniesie wcześniej niż w maju) miał być w Karkonoszach. I był, choć nie taki jak zaplanowaliśmy. Byliśmy przygotowani na trzy dni zimowej wędrówki po górach, noclegi w schroniskach mieliśmy załatwione, trasę wyznaczoną, wszystko wyliczone. Dojechaliśmy do Szklarskiej Poręby, weszliśmy na Szrenicę, kolejnego dnia mieliśmy dojść czerwonym szlakiem do Strzechy Akademickiej na nocleg, po czym zejść do Karpacza i z Jeleniej Góry wrócić pociągiem do Wrocławia o 16.45 (o 17.00 musiałam być w pracy).

Weszliśmy na Szrenicę i zaczęła się gęsta mgła. A potem już było tylko biało. Tak biało, że ledwo widzieliśmy czubki własnych nosów, jeśli tylko zachciało nam się wystawić je poza drzwi schroniska. Zamiast wędrówki były długie rozmowy, kocyk i makao. I naleśniki ze schroniskowego bufetu.  

Nocleg w Strzesze odwołaliśmy, przesiedzieliśmy dwa dni na Szrenicy i zeszliśmy z powrotem do Szklarskiej Poręby. Wtedy chmury się rozwiały i Karkonosze pokazały się z pełnej krasie żeby było nam przykro, że ich nie przeszliśmy. Przykro nam jednak nie było, bo gęste chmury wróciły po pół godzinie, a dobre warunki wędrówkowe pojawiły się podobno dopiero dwa dni później.

Poza tym może to właśnie było nam potrzebne i niebezpieczna białość nie była tam bez przyczyny. Ktoś na Górze wiedział, co będzie nam potrzebne i zabrał słońce dokładnie na nasze trzy dni. Białość zmusiła nas do spędzenia wielu godzin na nic nie robieniu i szczerych rozmowach. Już prawie zapomniałam, jak to jest nic nie robić! 






CODZIENNOŚCI

Nie ma się co ukrywać, to nie jest żadna tajna informacja - zmiana statusu cywilnego coraz bliżej. Sukienka i garnitur już czekają, najważniejsze rzeczy zostały zaplanowane i przechodzimy powoli (lub coraz szybciej) do wszystkich innych organizacyjno-dekoracyjno-logistycznych rzeczy, z resztą całkiem przyjemnych.

Rozglądamy się za drobiazgami, których brakuje do ubioru, zebraliśmy już wszystkie dokumenty, zaplanowaliśmy dokładnie, jak wszystko ma wyglądać, zrobiliśmy nauki przedmałżeńskie, prezenty dla gości są już prawie gotowe... A dzień przed Wigilią do późnej nocy przygotowywaliśmy i wypisywaliśmy zaproszenia. Albo raczej: ktoś wypisywał by selfie mógł robić ktoś ☺️


Pojawiło się trochę autoportretów i tekstów takich bardziej od serca. Szczerze polecam ten o kobiecości (o TUTAJ), zainspirowany projektem 'kobiecość' u Karoliny na blogu i instagramie - z resztą na moim instagramie też się coś tam do niego pojawiło. 

post o kobiecości

post o początku nowego roku

...i jeszcze jedne autoportrety

Koniec karnawału świętowaliśmy w pracy. W zeszłym roku wyszliśmy z pomysłem zrobienia sobie zabawy karnawałowej w któryś z wolnych od spektakli dni. W tym roku postanowiliśmy kontynuować tradycję (tu podziękowania dla Michała, który zajął się wszystkim organizacyjnie ☺️), a motywem przewodnim były lata 70.80.90. - nieoczywiste włosy, wszystkie kolory świata i nieśmiertelne ortaliony! 




I tak jeszcze kończąc wątek codzienny nie mogę nie wspomnieć o trzech dniach z Martą (bardzo polecam jej instagramy: prywatny fotograficzny i blogowy o ślubnej tematyce). Piszę o tym dopiero tu, bo zastanawiałam się, czy nie wrzucić tego do wątku o wycieczkach. 

Trzy dni zwiedzałyśmy Wrocław. Zaczęłyśmy od zachodu słońca na Sky Towerze i był to bardzo dobry pomysł - wstyd się przyznać, ale nie byłam tam jeszcze nigdy, a mieszkam w tym mieście od urodzenia! Odwiedziłyśmy muzea (niestety moje myślenie zawodowe ciągnie mnie tam automatycznie, ale wierzę, że to nie był zmarnowany czas 😉) i Hydropolis - i tu miałam lekkie obawy, czy aby dobre opinie nie są przepompowane trochę, ale się nie zawiodłam. Spędziłyśmy tam dwie godziny, udało nam się zwiedzać w spokoju, bez tłumu turystów, który można spotkać w sezonie i wyszłyśmy bardzo zadowolone. 

Poza tym jadłyśmy francuskie tosty na śniadanie i włoskie pizze na obiad, spacerowałyśmy i w końcu mogłyśmy nacieszyć się swoją fizyczną obecnością, nie tylko rozmowami przez internet. 



FAJNE RZECZY


Czy jest zimą coś przyjemniejszego niż ciepłe wełniane swetry, którymi można się ogrzać choćby nie wiem jak zimno było na dworze? Swetry są zimą dobre na wszystko i przez ostatnie trzy miesiące się z nimi nie rozstawałam. Dopiero teraz powoli odkładam je na półki, bo wyczekuję już możliwości wskoczenia w lżejsze sukienki. 


Z nowych rzeczy, które się pojawiły mogę wspomnieć o kolejnej pomadce, która zamieszkała w mojej kosmetyczce. Kiedyś byłam sceptyczna do kolorów na ustach, teraz się do nich przekonałam i stopniowo wprowadzam kolejne. Z resztą chyba w każdym podsumowaniu pojawiło się coś na ten temat 😉 

Ta ze zdjęcia to sprawdzona seria Rimmel Stay Mate. Do tej pory miałam czerwoną, teraz dołączył do niej dość wyraźny róż wpadający w chłodny odcień. Teraz mogę uznać moją skromną kolekcję pomadek za kompletną, nie potrzebuję więcej niż czterech odcieni i z każdym dobrze się czuję. 


Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o książkach. Poniżej pokazuję kilka z tych, które pojawiły się w ostatnich miesiącach. Pierwsze dwie miałam w planach zakupowych już dawno - Mamy dla Mamy to piękny projekt stworzony przez setki kobiet. 

Poznawanie siebie jest bardzo ważne, a te książki są właśnie o tym. Właśnie zabieram się za ich czytanie, więc na pewno jeszcze o nich dokładnie opowiem. Na razie jestem ich bardzo ciekawa i już cieszę się, że są zbiorem wiedzy i opowieści, które pomogą stworzyć wielu kobietom obraz siebie, przygotują choć trochę na macierzyństwo. Nawet jeśli nie planuję zostać mamą w najbliższym czasie, przeczytam te książki bardzo uważnie, bo myślę, że tego typu wiedza powinna być powszechna, ogólna i być jedną z oczywistości u każdej kobiety (u mężczyzny trochę też, więc może nawet uda mi się podrzucić to Ł. ☺️).


Pojawił się też album. Bardzo lubię albumy, które są o czymś/kimś konkretnym, a nie kolejną wersją 'stu najpiękniejszych zabytków'. Dobry album musi być porządnie wydany, mieć ilustracje i zdjęcia najwyższej jakości, przekazywać jakąś konkretną wiedzę - czasem bardziej przez same fotografie, czasem w połączeniu z treścią. Kiedyś widziałam przecudny album o czarno-białej fotografii portretowej, do dziś żałuję, że go nie kupiłam.

Tego Van Gogha znalazłam w księgarni z tanią książką (staram się nie wchodzić tam zbyt często, bo zawsze wychodzę z kilkoma kolejnymi lekturami) podczas któregoś ze spacerów po Wrocławiu z Martą. Zastanawiałam się między nim a Klimtem, padło na niego - ten drugi pan pojawi się u mnie następnym razem. Lubię ten okres w sztuce, więc szczerze się trochę zastanawiam, dlaczego dopiero teraz van Gogh zamieszkał na moich półkach?


...


Dużo się nauczyłam tej zimy. O sobie. O emocjach i o zmianach, które zachodzą w człowieku, gdy zwróci się na nie uwagę. To były dobre miesiące pełne refleksji i wielu obserwacji - siebie i innych. Po raz kolejny utwierdziłam się, że nie da się nie wyciągać wniosków. Zaprzyjaźniłam się z taką wizją, z uważnym słuchaniem wewnętrznego głosu, z dokładną obserwacją gestów i słów. Zweryfikowałam wiele po raz kolejny.

Warto mieć czasami taką zimę. 

A teraz wiosna już gdzieś wygląda zza rogu, ale jeszcze nie daje się w pełni poznać. Już próbuje grzać słońcem, ale jeszcze mrozi wiatrem. Przegoniła biel, bardzo powoli pozwala pojawiać się pąkom na gałązkach. Komuś nawet pokazała pierwsze przebiśniegi. 


_____




następny post                                                                                                              poprzedni post



Komentarze

Popularne posty