nad morzem - part II



Kontynuuję porządkowanie myśli i zdjęć znad morza. Dwa dni temu opowiedziałam o pierwszym tygodniu (tutaj), dzisiaj będzie drugi. 

Mówiłam już, jak bardzo było mi przykro gdy mieliśmy nie spędzić w tym roku wspólnie wakacji nad morzem. Tym bardziej cieszyłam się, że jednak nie będzie tak źle i tym bardziej cieszyłam się odbierając Ł♡ w poniedziałek z dworca w Wejherowie. 
Przyjechał wczesnym popołudniem, więc po zjedzeniu szybkiego obiadu od razu poszliśmy przywitać się z morzem. Silny wiatr już ustąpił, ale spienione fale zostały i szumiały nam nieustannie podczas dreptania wzdłuż brzegu, ochlapywały stopy i śmiały się w białej pianie.







Chodziliśmy troszeczkę szybciej niż moi rodzice przez co szybciej byliśmy na plaży i później z niej wychodziliśmy ciesząc się świeżym, pachnącym solą powietrzem i zielenią otaczającą nas zewsząd podczas drogi.





W lesie przy plaży szukaliśmy grzybów. Codziennie coś przynosiliśmy, choć nie były to aż takie ilości jak w zeszłym roku, gdy każdy codziennie zbierał po 6 kg w pół godziny. Teraz zostawialiśmy wszystkie rzeczy na plaży pod opieką reszty rodziny, braliśmy nieduże worki i szliśmy na poszukiwania jasnobrązowych kapelusików, które chowały się wśród mchów i połamanych sosnowych patyczków. Parę razy znaleźliśmy też kurki, które potem wieczorem smażyliśmy na maśle i zjadaliśmy na kolację, pycha! A te sosnowe (lub wrzosowe, każdy nazywa inaczej) borowiki nawlekaliśmy na sznurki, wieszaliśmy na karniszach i suszyliśmy.






Plaża była tak szeroka, że zanim doszłam z wody na koc, zdążyłam już nieźle zmarznąć. Do tego jeszcze chłopcy wspaniałomyślnie wycisnęli mokrą piłkę z gąbki prosto na moje włosy, więc hmm cóż - musiałam im zabrać ręczniki żeby się zagrzać ;)

Raz wieczorem w Sasinie zorganizowano festyn rodzinny. Najpierw całe popołudnie można było korzystać z przeróżnych atrakcji i brać udział w konkursie parafialnym, a potem wieczorem, po wręczeniu głównej nagrody (miejsce na pielgrzymce do Ziemi Świętej) miała odbyć się zabawa taneczna. Oczywiście postanowiłam nie przegapić okazji, by potańczyć, więc po plażowym dniu wyciągnęłam Ł na tą zapowiadaną potańcówkę. Nie było to takie proste przedsięwzięcie, bo musieliśmy dość tam przez las, a zapadała już noc. Szliśmy tam chwilę po 20., więc jeszcze nie było tak źle (sama w życiu bym nie poszła!), ale wracaliśmy koło 22., kiedy było już całkiem czarno. Zaopatrzyliśmy się w mocne latarki, w kamizelki odblaskowe i poszliśmy tańczyć. Gdy dotarliśmy na miejsce właśnie losowano główną nagrodę, więc tańce miały się za chwilę zacząć. Było dość sporo ludzi, zapowiadało się całkiem ciekawie. Jeszcze ciekawiej było, gdy po ogłoszeniu wyników wszyscy się rozeszli i na "zabawie tanecznej" zostało może 5 par ;). W altanie grał dwuosobowy zespół disco, a dookoła kręciło się dosłownie kilka osób. Skoro już przyszliśmy, nie mogło to pójść na marne, więc zostaliśmy i tańczyliśmy niecałe pół godziny - trzeba przyznać, że mieliśmy sporo przestrzeni na trawiastym parkiecie ;)

Wracaliśmy przez całkowicie ciemny las, na szczęście nie było tak źle, bo nie przestraszyłam się na samym początku, całą drogę mówiłam głośno o niczym, żeby zająć myśli i szybko przeszliśmy. Leśne zwierzęta na szczęście trzymały się od nas daleko i dobrze, bo bym pewnie zemdlała ze strachu albo zaczęła krzyczeć, gdyby nagle coś się przede mną pojawiło. Doszliśmy do domku, spojrzeliśmy w niebo i tak już zostaliśmy. Nie ruszaliśmy się i podziwialiśmy w pełni gwieździste niebo, bez ani jednej chmurki. Noc Spadających Gwiazd była dzień wcześniej, oczywiście maksymalnie pochmurna, więc nie było niczego do oglądania. Teraz mogliśmy napawać się pięknym, wręcz zapierającym dech w piersiach widokiem, którego na co dzień w mieście nigdy nie znajdziemy. Próbowaliśmy zrobić zdjęcia, bo w końcu mam jasny obiektyw i widać gwiazdy. Nie jest to może jeszcze mistrzostwo świata, 50 mm to za duże zbliżenie, na photoshopie się nie znam itd., ale cieszę się, że chociaż odrobinkę mi się udało uchwycić nocne niebo.



Ani razu nie udało nam się wybrać na zachód słońca na plażę, zawsze łapałam tylko słońce między drzewami. W czwartek postanowiliśmy, że dzisiaj to już na pewno pójdziemy nad morze, ale popołudniu niebo całkiem się zachmurzyło i próżno by szukać słonecznych promieni. Poszliśmy więc na wieczorny spacer przez pola na skraju wsi. Tam niespodziewanie słońce postanowiło wyjrzeć na kilka ostatnich chwil w ciągu dnia i tam udało nam się je złapać. Wśród pól, krów, masy komarów i z widokiem na latarnię morską w oddali.








Piątek, ostatni dzień w Sasinie spędziliśmy nad morzem we dwójkę, bo reszta domowników wybrała leśne spacery nie wiedząc, czy się rozpogodzi czy nie. My zaryzykowaliśmy i się udało, bo nim doszliśmy na plażę, pięknie się rozpogodziło. Żałowaliśmy, że reszta z nami nie przyszła i nie mogliśmy iść się pluskać w wodzie, bo nie miał kto pilnować rzecz na kocu. Żałowaliśmy też trochę, że nie wzięliśmy z domu statywu pod aparat, ale i bez niego sobie poradziliśmy i w końcu zrobiliśmy jakieś wspólne zdjęcia z tego wyjazdu. Aż dziwne, ale wcześniej jakoś żadne się nie pojawiały, bo zawsze aparat w rękach miało któreś z nas.






Wracając szukaliśmy jeszcze kilku grzybów, żeby przywieźć do Wrocławia nie tylko suszone, ale nie znaleźliśmy za wiele. Za to trafiliśmy na bardzo dużo ładnych wrzosów. 







Wracaliśmy pociągiem. To znaczy my, we dwójkę, Ł i ja. Rodzice, mój brat, pies i wszystkie nasze bagaże jechały autem, ale żeby nie ściskać się przez całą drogę w trójkę + pies na tylnym siedzeniu my wybraliśmy pociąg. Rano dojechaliśmy do Sopotu, spędziliśmy tam sporą część dnia, po czym koło 16:30 (bo cały czas było półgodzinne opóźnienie) wsiedliśmy do pociągu w stronę Wrocławia.



Trzeci raz byliśmy w Sopocie, ale pierwszy raz weszliśmy na molo. Wcześniej szkoda nam było 8 zł za bilet, to głupie, że ulgowe nie przysługują studentom, tylko dzieciom do 16 lat! 

To strasznie smutne, że morska woda w okolicach molo (może dalej od centrum jest trochę lepiej, nie wiem) jest tak czarno brudna. Po tym, jak piękną plażę z czystą wodą mieliśmy w Sasinie, do tej w życiu bym nie weszła. Tam mieliśmy płytkie piaszczyste podejścia, łagodne fale i przestrzeń. Tu spotkałam się z piaskiem przypominającym ten z piaskownicy pod blokiem i brudną wodę pełną niezidentyfikowanych cząstek. Było mi trochę przykro i jednocześnie nie mogłam tego zrozumieć, dlaczego ludzie przyjeżdżają akurat TU na plażę i zabierają swoje małe dzieci na brzeg, by bawiły się w tym ponurym czymś.




Mewy były bardzo zainteresowane wszystkim, co się rzucało w ich stronę. Mieliśmy akurat lekko już suchą bułkę, którą na zmianę rozrywaliśmy na małe kawałki i rzucaliśmy ptakom. To, jak łapały kawałeczki jedzenia w locie było niesamowite.




Dość długo spacerowaliśmy po molo na całej jego długości i przy zacumowanych jachtach. Nie wiem, czy nadawałabym się na rejsy tymi wszystkimi łódkami, ale bardzo podobają mi się porty i ta mnogość wysokich, pozornie delikatnych konstrukcji masztów, które w rzeczywistości potrafią wiele wytrzymać. 







Wzięliśmy ze sobą statyw pod aparat, dzięki czemu mogliśmy sobie zrobić kilka wspólnych zdjęć nie prosząc o to kogoś obcego. Przekonałam się już nieraz, że nie zawsze otrzymam to, co chciałam, więc postanowiliśmy (w sumie to był pomysł Ł♡), żeby radzić sobie samodzielnie i mieć zdjęcia ze swoimi konkretnymi ustawieniami takie, jak chcemy. A do tego przecież nie mieliśmy żadnych większych walizek, tylko małe podręczne plecaczki, więc mała dodatkowa rzecz jaką był statyw nie była dużym utrudnieniem. 




Oczywiście przeszliśmy przez wszystkie budki z pamiątkami i bursztynową biżuterią. Nic konkretnego nie wpadło mi w oko, więc odeszliśmy stamtąd tradycyjnie z magnesem dla rodziców (to Ł♡) i dwoma pocztówkami w starym stylu (ja). Wśród pamiątek oczywiście było wszystko: maskotki, bursztyny, marynarskie czapki, muszelki, skrzyneczki, latarnie morskie, figurki przeróżne... a najlepsze były tym razem wesołe pluszowe kupki :D



Przed podróżą wybraliśmy się na dobrą pizzę, a po zakupie pysznego karmelowego latte dla każdego i czegoś do przegryzienia w pociągu skierowaliśmy się w stronę dworca. Tak, jak wspominałam, czekaliśmy na nasz spóźniony pociąg. Dworzec w Sopocie nie jest duży, więc musieliśmy czekać na poprzednie według rozkładu pociągi - wystarczyło, że jeden się spóźni (w tym wypadku było to superszybkie pendolino w stronę Warszawy i dalej na Śląsk), a wszystkie kolejne też czekają.

Opóźnienie pociągu nie było takie złe, z resztą jechaliśmy pierwszą klasą podstawioną jako druga, mieliśmy w przedziale dywanik i bardzo dużo miejsca, a za oknem rozciągał się piękny zachód słońca. Chyba najlepszy podczas całych dwóch tygodni. Mówiłam już, że nie mogę oderwać się od zachodów słońca, które zawsze są takie magiczne i niesamowite?







Dotarliśmy bezpiecznie do domu, zmęczeni i szczęśliwi. Tak zakończyły się nasze nadmorskie codzienności, teraz tylko przeglądam zdjęcia i przypominam sobie słony zapach fal niesiony przez wiatr od morza...

_____

PS. Jeśli podoba ci się to, co tu tworzę, będzie mi miło, jeśli zostawisz coś po sobie. Skomentuj, możesz udostępnić, zaprosić tu znajomego... ;)

_____

instagram | facebook


następny post                                                                                                       poprzedni post 


Komentarze

  1. Robisz bardzo ładne zdjęcia! Ja również byłam nad morzem ale w Międzyzdrojach. Całe szczęście, że chociaż na jeden dzień pojechaliśmy do Świnoujścia bo przyznam, że w moimi odczuciu, Międzyzdroje nie są najpiękniejsze :/
    Pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! w Międzyzdrojach byłam tylko raz i to ładne parę lat temu, więc ciężko mi coś o nich powiedzieć - na pewno są bardziej zatłoczone niż moje Sasino. Również pozdrawiam!

      Usuń
  2. To nie była sucha bułka, a suchy rogalik ;) A coś o futerale?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie przy zdjęciach jak je już zeskanujemy. Wtedy będzie wszystko kompleksowo o instaxie :)

      Usuń
  3. sama nie mogę się oderwać od zachodów haha boje się ze moje zdjęcia zaczynaja być monotonne bo te ulubione są często robione przy zachodzącym słońcu ^^ !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na szczęście zachód słońca za każdym razem jest inny, więc nie ma obaw, że coś się powtórzy ;)

      Usuń
  4. tez marze o zrobieniu zdjęcia gwizdom ^^ gratuluje ;D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty