podsumowanie lata


To podsumowanie będzie trochę inne niż zwykle, bo prawdopodobnie właśnie kończy się najważniejsze lato w naszym dotychczasowym życiu. Nie jest tajemnicą to, że wraz z początkiem lipca zmieniliśmy swój status społeczny. Staliśmy się rodziną na całe życie. 

Ten dzień okazał się być idealnym. Pewnie każda panna młoda mówi, że jej ślub był najpiękniejszy i wymarzony - coś w tym jest. Było dokładnie tak, jak chcieliśmy. Drobne wpadki pewnie były, gdyby ktoś chciał się doszukiwać, ale zupełnie nie wpłynęły na całą atmosferę. Było pełno radości i spokoju w sercach, mnóstwo luzu i takiej rodzinnej prostoty. My przeżywaliśmy po swojemu cały dzień się uśmiechając, a rodzina i przyjaciele się wzruszali i cieszyli z nami. 

W ogóle to niesamowite, że ma się tego dnia tyle ludzi wokół siebie. I oni wszyscy naprawdę się cieszą nami, są dla nas i obdarzają nas swoim dobrem. To było niesamowicie ubogacające i nadal mam w sobie ogromną wdzięczność za to. W kościele pojawiło się mnóstwo ludzi, dwa razy tyle ile szło potem na wesele! 





Wszystkie zdjęcia ze ślubu i z wesela (oraz z górskiego pleneru, o którym za sekundę) robiła nam Alicja Dębek - zajrzyjcie koniecznie do niej na facebooka oraz na stronę www. Wybór fotografa był moim zadaniem i długo przeglądałam internet w poszukiwaniach kogoś idealnego. Nie mogłam lepiej trafić, Ala zrobiła nam absolutnie cudowny reportaż oraz narzeczeńską i ślubną sesję, idealnie uchwyciła emocje i naturalność.

PS. Jesteśmy zadowoleni ze wszystkiego i wszystkich związanych z naszym weselem, więc jeżeli tylko ktoś potrzebuje polecenia na zaproszenia, garnitury czy suknie, tort, wodzireja, dekoracje kwiatowe itd, śmiało!

Tydzień po ślubie wsiedliśmy we flixbusa do Zakopanego zaczynając nasze poślubne wakacje. Pojechaliśmy właśnie z Alą i od razu dzień po przyjeździe wskoczyliśmy w nasze ślubne stroje i wjechaliśmy na Kasprowy (ten jeden raz można kolejką), by potem bez pośpiechu, przez Beskid, schodzić w stronę Hali Gąsienicowej i Czarnego Stawu. Zdjęcia, które nam Ala zrobiła są zachwycające - cieszę się, że zrealizowaliśmy ten wymarzony już dawno pomysł.




Alicja wróciła następnego dnia, my zostaliśmy w Tatrach. Mieliśmy ambitne plany na Krzyżne oraz Czerwone Wierchy w całości, jednak ostatecznie przeszliśmy niższe szlaki. Z resztą tydzień temu powstał tu na blogu post opisujący nasze tegoroczne trasy - o TU jest.

Dobrze było tam być. Trochę obawiałam się wakacyjnych tłumów, bo zwykle jeździmy w Tatry zimą oraz we wrześniu. Na szczęście szlaki, które w tamtym tygodniu obraliśmy nie były zatłoczone i mogliśmy codziennie cieszyć się górską wolnością i spokojem. 






Po tygodniu wsiedliśmy w pociąg w kierunku Gdyni. Żeby nie jechać bez przerwy 12 godzin postanowiliśmy się zatrzymać na jedną noc w Toruniu. Pociąg miał takie opóźnienia, że i tak jechaliśmy niewiele mniej - nigdy więcej nie będę jechać trasą Zakopane-Gdynia.

Ł♡ był w Toruniu po raz pierwszy, ja zawitałam tu po raz trzeci. Wciąż zachwycam się tym miastem i cieszę się, że akurat tu postanowiliśmy zrobić przystanek. Po całym dniu podróży nie mieliśmy siły i ochoty na spacery po starówce, więc wybraliśmy się tylko do Manekina na naleśniki. Spacer poczekał do rana. A dla tych naleśników mogłabym jeździć przez pół Polski do Torunia co tydzień!




Nad morzem postanowiliśmy wykorzystać to, że przejechaliśmy tyle kilometrów z naszymi ślubnymi strojami i pewnego rześkiego poranka poszliśmy w nich na plażę. Zdjęcia robiliśmy tym razem już bardziej amatorsko, bo fotografem był mój szwagier, a potem to już chyba wszyscy ☺️




To był rodzinny czas. Jak w góry lubimy jeździć tylko we dwoje, tak morze zawsze kojarzy się z całą grupą uśmiechniętych ludzi, z którymi można grać w planszówki, grillować wieczorami i skakać przez fale. Nad morzem nie dorastamy, rodzice o nas dbają, a my nie musimy się niczym przejmować i pielęgnujemy wewnętrzne dziecko.

W ostatnich latach jeździliśmy zawsze do Sasina, tym razem jednak padło na niedaleką Białogórę. Mieliśmy bliżej do plaży, dzięki temu zbieraliśmy się na zachody oraz wschody (tak, raz nam się udało!), chodziliśmy raz po raz na lody i inne pyszności z nadmorskich budek, wcześniej tego nie mieliśmy. Wcześniej też nie przytyliśmy tyle podczas jednych wakacji ☺️






W końcu wróciliśmy do miejskiej rzeczywistości. Wróciliśmy do remontowanego przyszłego domu i do spania na zmianę u jednych i drugich rodziców. Teoretycznie nam się to dłużyło, a ostatecznie sierpień umknął w oka mgnieniu.

Jeszcze w pierwszej połowie miesiąca wyskoczyłam z koleżankami na kilka dni do Wiednia. Nie chcę się tu teraz rozpisywać jeszcze raz, bo relacja z tego miasta już jest na blogu - o TUTAJ. Wiedeń to miasto cesarskie i naprawdę to czuć. Z pewnością tam jeszcze wrócę, bo do wielu rzeczy nie udało nam się w ciągu tego jednego pobytu dotrzeć.






Druga połowa miesiąca upłynęła na organizacji wieczoru panieńskiego M, a potem tydzień później jechaliśmy na wesele. Byłyśmy sobie wzajemnie świadkowymi i to było naprawdę fantastyczne przeżycie. Po tylu latach przyjaźni obie stanęłyśmy na początku nowych dróg, ja z początkiem lipca, ona pod koniec sierpnia. Obie przeżywałyśmy w tych dniach radość tej drugiej, przejmowałyśmy jej stres, by najważniejsze dni były pełne pokoju w sercu.


FAJNE RZECZY

Kończąc powoli ten post nie mogę nie wspomnieć o przeróżnych rzeczach, które się ostatnio pojawiły. Z okazji końca roku akademickiego i początku wakacji sprezentowałam sobie sukienkę od Marie Zelie. Wiele ich modeli mnie nieustannie zachwyca, ale ceny jednak przekraczają mój studencki budżet. W zeszłym roku zrobiłam sobie od nich prezent na koniec studiów i w tym roku postanowiłam kontynuować tradycję.

Jako że sukienki i spódnice stanowią większą część moich codziennych ubiorów, lubię mieć je z dobrej jakości materiałów. Wiadomo, że nie wymienię nagle całej swojej garderoby, ale jeśli już coś do niej nabywam nowego, patrzę na to, skąd jest. Miło jest wspierać nasze rodzime firmy.

Teraz czekam na jesienną spódnicę od Panny Rosy. Obiecałam sobie, że w końcu przyjdzie moment kupienia czegoś od Tereski w jej małej firmie. Tereska jest kimś, kogo nie sposób podziwiać! Jest w moim wieku i już założyła firmę odzieżową, którą sama prowadzi!


Niestety przy urządzaniu mieszkania nie jesteśmy już tak lojalni małym polskim markom. Prawie wszystko mamy lub będziemy mieli z Ikei. Chyba tylko meble kuchenne oraz planowana kanapa do salonu są z innych firm. Nie oszukujmy się, dzisiaj wszyscy kochamy Ikeę za jej ceny i funkcjonalność.


Z Ikei mamy na przykład regały, które tylko czekają na skręcenie. Na regałach zamieszkają wszystkie książki, które uzbierały mi się w moim dotychczasowym życiu oraz wszystkie te, które dostaliśmy w prezencie ślubnym. Właśnie to chcieliśmy zamiast kwiatów i był to świetny pomysł. Nasza biblioteczka się wzbogaciła o kolejne tytuły, które tylko czekają na przeczytanie.

Chyba zawsze mam kolejkę książek do przeczytania, nawet jeśli zawsze czytam dwie albo trzy lektury na raz. Ostatnio skończyłam wakacyjne książki przywiezione znad morza i te, które miałam odłożone na wakacje, przede mną część ślubnych lektur oraz kolejne przyniesione z księgarni z tanimi książkami, z której nie umiem wyjść z pustymi rękami ile razy tam jestem. Także na instagramie, a potem i na blogu będą kolejne polecenia książkowe dla wszystkich zainteresowanych.



Ach, tak kosmetycznie na koniec muszę wspomnieć o moim ostatnim odkryciu. Jakiś czas temu kupowałam przy okazji promocji różne szampony, pasty do zębów itd żeby mieć "na przyszłość". Do ciała mam swoje sprawdzone kosmetyki, bo moja skóra jest dziwnie wrażliwa i niektóre rzeczy lubi, innych nie. Włosom z kolei raczej wszystko jedno czym je myję, czy to szampon z samą chemią czy wyłącznie z naturalnych składników. Aż  trafiłam na szampon od Green Pharmacy z żeńszeniem i nagle okazało się, że jednak nie tak całkiem wszystko jedno. Dzięki niemu nagle mogę myć włosy co trzy dni, a nie jak do tej pory, koniecznie co dwa. Dużo dłużej utrzymują czystość i są lżejsze, a nic przy nich nie robię innego niż do tej pory.

...

To było intensywne lato. Już dużo się zmieniło i zmiany ciągle trwają. Teraz żyjemy tym, co na bieżąco, uczymy się dorosłego życia i nie mamy czasu na zastanawianie się, jakie to nieraz podniosłe momenty. Za to za 20 lat powiemy, ile to lato w nas zmieniło i będziemy je wspominać z rozrzewnieniem.

To był maksymalny wachlarz emocjonalny. Z ogromnej radości i pokoju wpadałam w stres i zmęczenie, w irytację i wykorzystywanie cierpliwości do granic możliwości. Potem pojawiała się melancholia połączona ze spokojem, żeby zaraz zmienić się w waleczność. Po tym wszystkim przychodziło zmęczenie i obojętność, żeby potem znowu narodziło się poczucie szczęścia. Jeszcze nie wiem, ile mi to wszystko dało i jak mnie ukształtowało, bo to się ciągle dzieje. I wiem, że to wszystko jest w gruncie rzeczy bardzo dobre, że mamy w tym wszystkim dobry start we wspólne życie.


_____



następny post                                                                                                         poprzedni post



Komentarze

Popularne posty