z ukochanych Tatr - Czerwone Wierchy i Czarny Staw Gąsienicowy



Wakacje bez pobytu w Tatrach się u mnie nie liczą. Gdy dowiedziałam się, że wyjazd wisi pod znakiem zapytania, bo Ł♡ nie ma urlopu, byłam lekko załamana. Na szczęście szybko znalazłam M., przyjaciółkę i wierną towarzyszkę podróży mocno stęsknioną za górami. Powiedziałam jej o moim zmartwieniu, a ona błyskawicznie postanowiła, że jedzie ze mną. 

Nim się obejrzałyśmy, wsiadałyśmy w poniedziałek o 6:15 w pociąg, który miał nas zawieźć do Krakowa, a stamtąd jechałyśmy prosto do Zakopanego. 

Nocowałyśmy na Antałówce (o tutaj), skąd miałyśmy stosunkowo blisko do Kuźnic, a więc i do wszystkich szlaków, które podczas pobytu były nam potrzebne. Z resztą ledwo przyjechałyśmy, zjadłyśmy szybki obiad i poszłyśmy w góry. 

Naszą rozgrzewkową trasą był Nosal z wejściem od strony potoku i Bulwarów Słowackiego, a potem zejściem do Kuźnic. Było już mocno popołudniu, więc dalsza wycieczka mogłaby się skończyć już gdzieś po ciemku, a tego nie chciałyśmy. Poza tym pogoda nie była zachwycająca, chmury opadały dość nisko przysłaniały dokładnie całe Tatry. 


www.mapa-turystyczna.pl






Wieczorem, gdy słońce już prawie zupełnie zaszło, chmury nad górami zaczęły się rozwiewać. Oglądałyśmy je ze wzgórza Antałówki i miałyśmy nadzieję, że zapowiadają one dobrą pogodę na kolejne dni i wszystkie nasze zaplanowane trasy uda nam się zrealizować.





Wstałyśmy wcześnie rano, zapakowałyśmy plecaki i wyszłyśmy w stronę Kuźnic. Pogoda zapowiadała się idealnie, zwłaszcza przed południem, więc nie chciałam tracić poranka i jak najwcześniej ruszyć na planowane Czerwone Wierchy. 

Z Kuźnic przez Kalatówki doszłyśmy do schroniska na Hali Kondratowej. Tam zrobiłyśmy dłuższą przerwę na drugie śniadanie. Słońce zaczęło już dość mocno świecić, więc wszystkie bluzy pochowałyśmy do plecaków, bo czekał nas chyba najbardziej męczący odcinek - musiałyśmy podejść na Przełęcz Kondracką. Od dołu podejście wygląda złowrogo, ale tak naprawdę, nim się obejrzałyśmy, byłyśmy już na górze. Nie nadałyśmy sobie zbyt szybkiego tempa, raz po raz robiłyśmy 30-sekundowe przerwy na uspokojenie oddechu i było super.

Z M. szło mi się bardzo dobrze, mam nadzieję, że ona może powiedzieć to samo 😃 Szłyśmy trochę wolniej niż gdybym szła z Ł♡ i chwilami zastanawiałam się, czy nie robimy sobie jakiś dużych opóźnień, ale ostatecznie chyba w ogóle nie byłyśmy w niedoczasie. Mimo tych przerw większych i mniejszych oraz niezbyt szybkiego tempa.


www.mapa-turystyczna.pl







Na przełęczy odpuściłyśmy sobie wejście na sam Giewont. Szły na niego spore grupy ludzi, z dołu widziałyśmy już ten ogonek turystów wchodzących przy łańcuchach na sam wierzchołek i stwierdziłyśmy, że nie mamy potrzeby pchać się tak tylko po to, żeby zrobić sobie zdjęcie przy trzonie giewonckiego krzyża. Czekały na nas dużo lepsze miejsca i widoki na Czerwonych Wierchach, od razu więc skręciłyśmy w stronę Kopy Kondrackiej.

Podejście na nią nie sprawiło już trudności, różnica wysokości do pokonania nie była duża, więc szybko znalazłyśmy się na szczycie. Tam zrobiłyśmy kolejną dłuższą przerwę, mniej na posiłek, więcej na zdjęcia, bo panorama Tatr z Kopy jest niesamowita w każdą stronę. 






Nie zmieniając obranej trasy poszłyśmy na Małołączniak. Nie muszę mówić, że nie rozstawałam się z aparatem, tyle tam było pięknych ujęć i górskich widoków. Szlak przez Czerwone Wierchy nie jest zbyt trudny, zbyt stromy i przepaścisty, a oferuje widoki jedne z najlepszych w Tatrach (choć ja mówię tak o prawie wszystkich miejscach). Cieszę się, że udało nam się tam wybrać dokładnie tak, jak planowałyśmy. 

Odpuściłyśmy tylko ostatni szczyt, bo niebo zaczęło powoli zaciągać się chmurami, a nogi cicho zaczynały dawać o sobie znać. Dałybyśmy radę dojść do końca, ale przy schodzeniu mogłybyśmy być już wykończone no i schodziłybyśmy już w chmurach. 

Uniknęłyśmy tego, wróciłyśmy przez Kopę Kondracką i Przełęcz pod Kopą Kondracką, zielonym szlakiem zeszłyśmy do schroniska. Ten ostatni szlak nas trochę znużył, bo był długi, dość stromy i bardzo zakrętowy, więc pod koniec nogi nam się już plątały. Dobrze, że nim nie wchodziłyśmy, bo zdobywanie wysokości byłoby tu strasznie męczące. 










Znalazłyśmy się znów przy schronisku na Hali Kondratowej, gdzie odstałyśmy swoje w kolejce do toalety, po czym zeszłyśmy prosto do Kuźnic. Po drodze do domu zatrzymałyśmy się na pyszny domowy obiad w barze mlecznym przy Rondzie i nabrałyśmy ostatnich sił na ostateczny powrót. W domu czekało na nas zimne arbuzowe Somersby - trochę jako nagroda za cały dzień wysiłku 😉


Kolejny dzień oznaczał kolejne trasy i kolejne cudowne miejsca. Wywlokłam M. z łóżka i chwilę po 9. rano stałyśmy przy kasie biletowej do TPNu. Naszym celem była Hala Gąsienicowa i Czarny Staw, moim zdaniem idealne miejsce na dzień, który ma być bardziej rekreacyjny niż trekkingowy, a ma być maksymalnie malowniczy.

Za każdym razem będąc w Tatrach, odwiedzam Czarny Staw Gąsienicowy i teraz nie mogło być inaczej, choć pierwotnie miałyśmy kilka zupełnie różnych pomysłów na trasę tego dnia. Ruszyłyśmy szlakiem przez Jaworzynkę ciesząc się słońcem. Nie musiałyśmy się spieszyć, a mimo to miałam wrażenie, że trasa minęła nam bardzo sprawnie. 

Najpierw teoretycznie długi prawie płaski teren doliny przeszłyśmy nim zdążyłyśmy się nią nacieszyć, potem kolejne podejścia, które zawsze pamiętałam, jako strome i dość mozolne, też przeszłyśmy bez większych problemów. Na zakrętach zatrzymywałyśmy się na fotograficzne chwile i nagle znalazłyśmy się już na Przełęczy między Kopami i łączeniu się szlaków. Spojrzałam na zegarek - szłyśmy przepisowe półtorej godziny, a więc wcale nie miałyśmy szybkiego tempa, w ogóle jednak tego nie zauważyłam.



www.mapa-turystyczna.pl








Im bliżej Hali Gąsienicowej tym lepsze widoki. Nim jednak nasz cel pokazał się nam w całości, wiedziałyśmy, że z idealnej panoramy Orlej Perci, którą można tu zobaczyć, tym razem nici. Chmury przykrywały na razie w całości najwyższe szczyty. 

Za to sama dolina wyglądała jak zawsze malowniczo. Wydała mi się też wyjątkowo spokojna, może właśnie dzięki chmurom przypominającym parasol nad nią. Na szlaku razem z nami cały czas pojawiali się ludzie, minęła nas jedna czy dwie wycieczki i obóz sportowy, ale ogólnie miałam wrażenie, że jest mało ludzi. Byłam tu już kilka razy i zawsze było bardziej gwarno, tłoczno i kolorowo. Tym razem było spokojnie, bez setek kolorowych główek rozproszonych po całej dolinie. 





Nie zatrzymywałyśmy się na Hali Gąsienicowej, od razu poszłyśmy w kierunku Stawu. Pół godziny później szukałyśmy już idealnego miejsca do siedzenia nad jego wodną taflą. Miałyśmy w planach nie ruszać się stamtąd jak najdłużej. 

Ludzi było całkiem spoko, ale usiadłyśmy kawałek dalej od głównego zejścia szlaku nad Staw, więc większość rozmów, biegających dzieci i ludzi wdrapujących się na kamień nam nie przeszkadzała. Do tego chmury zaczynały się rozmywać i przelewać przez grań Orlej Perci - patrzyłyśmy więc na nie przez dwie godziny i w każdej minucie nas to zachwycało.













Z Hali Gąsienicowej do Kuźnic wracałyśmy przez Boczań, żeby nie iść dwa razy tym samym szlakiem. Uwielbiam tą trasę, spacer łagodną granią i roztaczające się wokół widoki, a potem trochę schodzenia przez las. Im częściej tamtędy idę, tym bardziej mam wrażenie, że jest ono szybsze i krótsze.


Ostatni dzień przeznaczyłyśmy na zwiedzanie miasta. I to naprawdę było zwiedzanie, nie oglądanie pamiątek na Krupówkach. To oczywiście też zaliczyłyśmy, ale przy okazji, nie jako cel naszej wycieczki. Zobaczyłyśmy kilka ważnych dla historii sztuki i architektury zakopiańskich willi, weszłyśmy do Willi Okszy, gdzie zwiedziłyśmy galerię tatrzańskiej sztuki XX wieku i do Muzeum Tatrzańskiego z galerią XIX wieku. 

Poza tym zjadłyśmy we wspominanym wcześniej barze pyszną zupę w ramach wczesnego obiadu, wróciłyśmy do pokoju po zapakowane już wcześniej walizki i zakończyłyśmy nasze tegoroczne tatrzańskie wakacje. 

...

Tatry zachwycają co roku. Cieszę się, że udało nam się przejść wszystkie zaplanowane trasy, że pogoda była idealna, że za każdym razem trafiłyśmy na dobry obiad. Że mój nowy obiektyw fisheye się sprawdził i możecie zobaczyć piękne panoramy (większość dzisiejszych zdjęć jest nim zrobiona).

Tych gór nigdy nie jest dość, więc za chwilę zacznę myśleć o kolejnych wyjazdach. Na dzisiaj jednak to już koniec, mam nadzieję, że zdjęcia i opisy choć trochę przeniosą was w tamten górski świat ☺️


_____




następny post                                                                                                                    poprzedni post



Komentarze

Popularne posty