o wywoływaniu zdjęć i zbieraniu wspomnień


Odkąd pamiętam, w domu zawsze była półka szczelnie wypełniona albumami. Już będąc bardzo małą lubiłam je brać na kolana i oglądać. Były w nich zdjęcia ze ślubu rodziców i z ich wyjazdów przed pojawieniem się mnie, zdjęcia z moich pierwszych dni na świecie i potem z pierwszych dni mojego brata... 

Potem sama chciałam być częścią tych albumów, nie tylko jako małe dziecko nie całkiem rozumiące, że robi się mu zdjęcie. Sama chciałam dostawać aparat w ręce i móc nacisnąć migawkę (pierwsze próby zostania fotografem nadal są w albumach, lepiej ich jednak szerszemu gronu nie pokazywać...), potem sama chciałam te zdjęcia wkładać w folie i podpisywać. 

Minęło ładnych parę lat, a domowy analog ustąpił miejsca kompaktowi, a potem lustrzance. Cyfrowa fotografia zastąpiła analogową, przez co skończyło się regularne układanie zdjęć w kolejnych albumach i przeglądanie kolejnych elementów rodzinnych historii. Na szczęście w naszym domu całkiem to nie przepadło, tradycja miała swoją kontynuację, tylko trochę mniej regularną. Pojawiło się kilka niedużych fotoksiążek i odbitki wywoływane rzadko, ale od razu w większej ilości.


Z czasem jednak moje zdjęcia rozeszły się trochę, poszły jednocześnie dwoma drogami. Wciąż pojawiały się te klasyczne rodzinne fotografie, doszły do tego dziesiątki, a potem setki zdjęć z nastoletniego życia w gronie znajomych. Doszły zdjęcia z wycieczek szkolnych, ze wspólnych spotkań i wyjazdów. Były gdzieś w otchłani komputera, w pewnym momencie je nawet usystematyzowałam. 

Potem pojawił się mój własny wymarzony aparat i zdjęć było jeszcze więcej. Nie mogłam ich tak po prostu trzymać na dysku, brakowało mi ich papieru i dotyku, brakowało mi przeglądania ich podczas niespiesznych wieczorów. Będąc w maturalnej klasie (podczas intensywnej nauki ☺☺) porządnie przejrzałam wszystkie foldery pochowane w czeluściach komputera i wybrałam trzysta zdjęć w ostatnich czterech lat życia. 

Kupiłam gruby album, obkleiłam go szarym papierem, by zrobić swoją własną okładkę, bo - nie oszukujmy się, te wszystkie kupowane teraz w sklepach albumy nie są ładne. A jeśli już jakiś się trafi, to kosztuje tyle co połowa nowego aparatu, a na takie rzeczy mnie nie stać. Dzięki szaremu papierowi mój album stał się jeszcze bardziej mój, stał się skarbnicą wspomnień czterech lat mojego nastoletniego życia. Znalazły się w nim historie od czasów drugiej czy trzeciej klasy gimnazjum aż po klasę maturalną. Mieści w sobie dziesiątki uśmiechniętych twarzy różnych ludzi, którzy byli lub wciąż są mi bardzo bliscy. Jest niesamowicie kolorowy dzięki fotografiom z wszelkich spotkań, drobnych wyjazdów, wakacyjnych przygód i niezwykłych codzienności. 

To ten album stał się początkiem mojego własnego historycznego archiwum, które, mam nadzieję, będzie się rozwijać już do końca życia. Po tych czterech latach w jednym miejscu, postanowiłam wywoływać zdjęcia regularnie raz w roku by mieć je za każdym razem na papierze, by nic mi nie umknęło. Pod koniec każdego roku szukam w grouponie oferty na hurtową ilość odbitek (200 lub 300), a w międzyczasie w jednym folderze regularnie układam zdjęcia, które przez rok staną się tymi, które przeniosą się z ekranu na papier.



I tak mam co roku nową, dużą porcję wspomnień zapisanych już na zawsze na małych kartonikach w wymiarze 10 x 15. Między nimi pojawiają się też czasem odbitki z analogowej kliszy w ilości 36 sztuk, potem pojawiły się też małe instaxowe pocztówki, którym stworzyłam własny mały albumik... 

Nie zawsze wkładam zdjęcia do albumu. Może po prostu akurat żaden album, który wydałby mi się odpowiedni, nie wpada mi w ręce. Dwa fotograficzne lata i zdjęcia z analogowych klisz przechowuję w pudełku (po butach, bo one są najlepsze). Nie tracą nic z siebie, mają swoje własne kartonowe mieszkanie i pokrywkę obłożoną szarym papierem, żeby było bardziej po mojemu. Spotykam się u niektórych z tym, że wszystkie zdjęcia trzymają właśnie w pudełkach i tworzy to faktycznie coś niesamowitego. Za każdym razem można wszystkie zdjęcia wyjąć i rozłożyć wokół siebie, można je przekładać i oglądać w dowolnej kolejności, można wybierać konkretne i opowiadać sobie bez pośpiechu związane z nimi historie...

Nie zawsze też wywołuję zdjęcia w formacie 10 x 15. Ostatni, 2017 rok był już zebrany i gotowy do wywołania, nie mogłam jednak trafić na żaden zadowalający mnie kupon rabatowy w jakimkolwiek salonie fotograficznym. Bez niego wywoływanie zdjęć wyniosłoby fortunę, więc zaryzykowałam i postanowiłam stworzyć moje odbitki po prostu w Empiku. W moje ręce wpadł akurat ładny album, tyle że jego folie mieściły zdjęcie w tym mniejszym rozmiarze, 9 x 13. Zaryzykowałam więc dodatkowo, i wzięłam w Empiku ten mały rozmiar. Mimo kiepskich opinii, moje zdjęcia wyszły bardzo ładne - może czasami kolory są trochę mocniej podkreślone, ale to dało mi akurat bardzo ciekawy efekt.



I tak już od kilku lat tworzę swoje własne archiwum wspomnień. Widzę swój fotograficzny rozwój gdy porównuję zdjęcia z ostatniego roku z tymi robionymi w początkach mojej przygody z aparatami. Uśmiecham się do ludzi, którzy przewinęli się przez moje życie i byli w nim dłużej lub krócej. Wspominam spacery po plażach i górskie wędrówki, od nowa oglądam zabytki i bawię się z przyjaciółmi. 


Może nie każdy ma potrzebę wywoływania zdjęć i tworzenia takich miejsc na swoich półkach. Może niektórym wystarczają foldery na dyskach i zdjęcia w telefonach, których i tak nie oglądają. Może to po prostu element mojej wrażliwości i sentymentalności. Może to taka domena romantyczek, że lubią godzinami wracać do wspomnień. I nie jest to smutne rozczulanie się nad tym, co było. To raczej rodzaj spokoju i melancholii uzupełniony o uśmiech przeżyć.

Niemniej jednak bardzo sobie cenię tą tradycję wywoływania zdjęć do roku, którą udało mi się stworzyć. 


Powinnam tutaj teraz podać jakiś kod rabatowy na odbitki lub polecić firmę, która stworzy dla was idealny album czy fotoksiążkę. Nie zrobię jednak niczego takiego (nie mam postów sponsorowanych, jeszcze ani razu nie zrobiłam niczego finansowo w internecie). 

Zachęcam was po prostu do tworzenia własnych albumów, do wywoływania zdjęć i zbierania ich. Być może po prostu się nad tym nie zastanawiacie, albo nie było jeszcze impulsu, który zachęciłby do działania. Wydaje mi się, że warto sobie nadać taki impuls, wybrać wspomnienia, które chciałoby się utrwalić dla siebie i dla tych, z którymi będziemy te fotografie oglądać na kilka i kilkanaście lat. Warto wywołać te wybrane zdjęcia (nie musi ich przecież być od razu 300 jak u mnie, można zacząć od jednych wakacji, jednej chwili), włożyć je do albumu czy przygotowanego przed siebie pudełka, a potem do nich zaglądać i uśmiechać się na myśl o tamtych chwilach.

Po prostu.


_____



następny post                                                                                                                 poprzedni post



Komentarze

  1. A ja mam zdjęcia w rameczkach na biurku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rameczki u mnie są na ścianie - w przyszłości jakoś to wymyślimy żeby było pięknie w domu :)

      Usuń
  2. Co za piękna historia kolekcjonowania wspomnień zwykłych i niezwykłych... :) i chyba w dużej części mogę się pod nią podpisać, u nas też zawsze były albumy, lubiłam je przeglądać, niesetty w pewnym momencie rodzice zaprzestali tej tradycji, ale ja, już jakiś czas temu - powróciłam, tworząc swoje zeszyty wspomnień. Są dla mnie niezwykle cenne i przypomniałaś mi tym wpisem, by wywołać kolejną porcję zdjęć ❤️ ach, i ja też zamawiam w Empiku, i podobni jestem zadowolona :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zeszyt wspomnień to coś cudownego! Ja mam słowa trochę od zdjęć rozdzielone, choć nie tak bardzo, bo pamiętnik leży zawsze zaraz obok albumów, a między jego stronami też jakieś zdjęcia krążą. Cudownie w ogóle jest mieć takie papierowe wspomnienia, nie dość że to wizualnie wygląda świetnie, to jeszcze ile w tym jest miłości i sentymentu!

      Usuń
  3. Pięknie ♥️ Niedługo muszę zabrać się za wywołanie kolejnej porcji do mojego albumu ! :D i kupić kolejny bo kończy się w nim miejsce ^^ ja kupuje puste albumu kartonowe w sklepie z akcesoriami papieniczymi i sama ozdabiam - tak jest najlepiej !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uwielbiam twój album, mam nadzieję, że będzie mi kiedyś dane zobaczyć go na żywo

      Usuń
  4. Jejku jak miło przeczytać,że ktoś gromadzi wspomnienia tak jak ja :) Też mam całą półkę albumów,tych z foliowymi zakładkami,zawierających kilkanaście lat z życia mojej rodziny.Niestety przez większość tego czasu w moim domu nie było żadnego aparatu (na prawdę nie wiem jak to mozliwe i jakim cudem moi rodzice nigdy nie czuli posiadania takiego sprzętu,a przy okazji pytam skąd zatem wziął się mój zapał do fotografii),więc przeważnie są to ustawiane zdjęcia z jakiś chrztów/komunii/urodzin i trochę brakuje mi w nich spontaniczności i urywków codzienności,ale mimo wszystko lubię do nich wracać bo przywołują masę dobrych wspomnień (a przy okazji można się pośmiać z fryzur mamy i ciotek w późnych latach 80-tych) :D
    Odkąd sama fotografuję, robię sobie kronikę/archiwum na tradycyjnych wklejanych albumach-uwielbiam je totalnie.Niestety mam okropne zaległości w katalogowaniu i wklejaniu zdjęć,obecnie na swój album czeka jakieś 700 zdjęć! A z wywoływaniem jestem dopiero na połowie 2016 roku...Swoją drogą dawniej też często masowo wywoływałam odbitki w Empikfoto,ale teraz widzę jak bardzo różnią się od tego,co widziałam na ekranie,więc raczej już tam nie wrócę. Trzeba jednak przyznać,że Instafoty w ich wydaniu są na prawdę fajne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, mam wrażenie, że zdjęcia empikowe są lekko przekoloryzowane. Nie jest jednak źle, to też ma trochę swój urok przy takich "reportażach codziennych" :) Ten rok wywoływałam u nich, bo akurat nie wpadł mi w ręce żaden dobry Groupon do jakiegoś studia fotograficznego.

      Usuń
    2. Fakt przy takich zwykłych zdjęciach mi też to nie przeszkadza,ale kiedy chodziło o zdjęcia na których zależało mi na dobrym odwzorowaniu kolorów np.takie,które celowo miały przygaszone kolory i swego rodzaju klimat,to niestety przez to automatyczne koloryzowanie (i dodany kontrast) były do wyrzucenia. To samo dotyczyło zdjęć w jasnej kolorystyce (biele,żółcie i jasna zieleń),które zawsze były zmasakrowane,dlatego teraz już na pewno dwa razy się zastanowię zanim skorzystam z ich oferty na te tanie odbitki. Być może gdyby zdjęcia nie były wczesniej obrobione,tylko prosto z aparatu to taki mechanizm by się świetnie sprawdził,ale niestety w moim przypadku to tak nie działa.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty