z ukochanych Tatr - dlaczego to zrobiliśmy?


Miałam kilka pomysłów na tytuł tego postu i wszystkie kręciły się wokół niepotrzebnie wydanych pieniędzy oraz lenistwa. Bo który choć trochę szanujący się górski turysta zapłaci 150 zł i pójdzie na łatwiznę, on powinien stawić czoła wyzwaniom, poczuć zmęczenie w nogach i wykorzystać jedynie siłę własnych mięśni. Jemu nie godzi się korzystać z ułatwień dla przeciętniaków!

Tak, piszę to podśmiechując się pod nosem. Tak, mimo zapału do górskich wędrówek letnich i zimowych oraz kilku już zrobionych szlaków tatrzańskich, tym razem wjechaliśmy kolejką linową na Kasprowy Wierch. Czy powinniśmy się do tego przyznawać, czy lepiej spuścić na to zasłonę wstydu i zapomnienia - jak widać właśnie wybrałam pierwszą opcję.

Bo czasami można. Czasami nawet trzeba! Mogłabym na poczekaniu znaleźć po dziesięć 'za' co do wjeżdżania kolejką oraz tyle samo do wchodzenia pieszo, może kiedyś przy jakiejś okazji zrobi się tu taką tabelę. Dzisiaj mam jedno 'za' - to, dla którego to w poniedziałek, 2 marca chwilę po godzinie 14:00 kupowaliśmy dwa bilety na przejazd tam i z powrotem na Kasprowy Wierch.


Spędziliśmy w Zakopanem pięć dni. Przez cały czas śledziłam prognozy meteo ze szczególną obserwacją tabelek zachmurzenia i poziomu widoczności (polecam do tego meteo.pl - nie zawodzi). Jedyne prawdopodobne okno pogodowe miało wypaść w poniedziałek popołudniu. Rano wybraliśmy się do Doliny Kościeliskiej bacznie obserwując niebo, a w mojej głowie rosła coraz większa potrzeba wyrobienia się w czasie, żeby wykorzystać zapowiadany prześwit w chmurach. Coraz bardziej przekonywałam się, że najlepszą opcją będzie szybki powrót do Zakopanego, potem prosto do Kuźnic i na Kasprowy.

Oczywiście można było rano, w mgłach ruszyć pod górę i znaleźć się na Kasprowym w tym czasie, w którym miały być przypuszczalne przejaśnienia, ale nie było to w stu procentach pewne, więc nie chcieliśmy ryzykować. Można też było czekać w mieście i obserwować, ale to oznaczałoby zmarnowane pół dnia - dlatego byliśmy w tej Kościeliskiej. Z resztą w poprzednim poście o tym mówiłam, odsyłam TU.

W momencie pierwszych przebijających się promieni słońca było pewne, jedziemy na Kasprowy. Wszystko co prawda szło nie po naszej myśli, ponad pół godziny czekaliśmy na busa z Kościeliskiej, potem okazało się, że przez internet nie ma biletów, więc autentycznie miałam łzy w oczach, tak byłam nastawiona na to, że się uda. Mimo to kolejnym busem pojechaliśmy prosto do Kuźnic i stanęliśmy w krótkiej kolejce do kasy (do tej pory nigdy nie podjeżdżaliśmy do Kuźnic, zawsze na nóżkach). 

Wjechaliśmy chwilę przed 15:00, będąc na dole widzieliśmy górskie szczyty przysłonięte ostatnimi chmurami, będąc w połowie drogi wszystkie ostatecznie się rozwiały i Kasprowy Wierch przywitał nas bajką. Z resztą, niech te wszystkie zdjęcia będą ostatecznym dowodem na to, że było warto.
































Jeżeli kupuje się bilet w dwie strony, można na górze spędzić godzinę i 40 minut. Chyba można też zjechać wcześniej, ale my oczywiście chcieliśmy wykorzystać czas maksymalnie i do końca. Zjeżdżaliśmy o 16:30 czyli w momencie, gdy chmury znów zaczęły się gęściej zaciągać na graniach, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi mocno je doświetlając złotym światłem. Lśniło absolutnie wszystko - bez okularów przeciwsłonecznych było naprawdę ciężko patrzeć na świat wokół. 

Te ponad półtorej godziny wystarczy na obfotografowanie wszystkiego z każdej strony, na podejście na górny szczyt - tu przydały się raczki, bo było tak ślisko, że każdy zjeżdżał na butach lub pupie. Nie tylko ci, którzy byli w adidasach i z gołymi kostkami, ci w górskich butach też. Nasze raczki były ratunkiem i ewenementem. 

Można też spokojnie wybrać się na krótki spacer w stronę przełęczy Liliowe, w jedną stronę jest to jakieś 20-30 minut drogi granią. Warto tu jednak wziąć pod uwagę swoje doświadczenie z górami zimą oraz kondycję i lęk przestrzenny, jesteśmy na 2 tys. metrów, musimy przejść przez Beskid (2012 m. n.p.m.) i to już nie są żarty. Jeśli jesteśmy w górach pierwszy raz, lepiej odpuścić, ze szczytu widać wystarczająco dużo. My, choć mieliśmy sprzęt i jakieś tam obycie (niewielkie, ale jednak), nie wybraliśmy się na ten spacer. Komunikat lawinowy ogłaszał 3 stopień, a to wystarczający argument, żeby nigdzie nie iść. Nawet jeśli szlak jest szeroki, to wciąż jesteśmy na grani, do zejścia z niej lawiny nie potrzeba wiele. Kilka osób szło, podeszliśmy kawałek mijając się z grupką taterników niosącą sprzęt wysokogórski oraz z parą, która nie miała przy sobie nic. Jak tych pierwszych rozumiem, drugich absolutnie nie. 

bonusowe zdjęcie z różowymi dłońmi z toalety na Kasprowym Wierchu - tak to tam wygląda ☺️
...

Co do pytania postawionego w tytule - niech zdjęcia będą odpowiedzią. Oraz zachętą do odwiedzenia Tatr podczas następnej zimy. Choć może jeszcze w tym sezonie niektórym się uda? 

_

PS. Komentarze powinny działać bez problemu. Śmiało napiszcie w nich, co myślicie o wjeżdżaniu kolejką linową oraz samym Kasprowym Wierchu. Czy warto odwiedzić ten szczyt, czy to już oklepane? Czy wolicie górskie panoramy latem czy zimą? Piszcie wszystko, co chcecie!

_____



następny post                                                                                                            poprzedni post



Komentarze

Popularne posty